niedziela, 16 maja 2010

2.


(...)
Ale ona tańczyła dalej uparcie. Coraz szybciej. Nie dbała o szczegóły. Zgubiła swój perfekcjonizm. Nie potrafiła się zatrzymać. Nie chciała. Szarpana uległością, pogubiona wśród pozornych tylko tłumów. Czasem chciała zmienić wszystko, innym razem na niczym jej nie zależało. Zbyt bezpośrednia w swoim ja, przysparzała sobie wrogów. Nigdy nie sprawdzała pogody na jutro. Nie znała obowiązujących praw i trendów. Nie potrafiła wyznaczać północy. Będąc zaprzeczeniem samej siebie, była wielką zagadką. Anonimowa i intrygująca. Nikt, nigdy nie pytał jej o imię, ale każdy zapamiętywał ją do końca życia. Z powodzeniem można było ją sobie wymyślić, choć niczyja wyobraźnia nie sięgała tak daleko.

- To bez sensu - usiadł na jesiennej trawie.
- Zobaczysz, że się uda - dziewczyna stała z czerwonym latawcem w rękach i bezsilnie rozplątywała pęka na długim żółtym sznurku .

Jak kartki pamiętnika wyrwane tak nagle, krążą na wietrze, targane zapisanymi jeszcze świeżym atramentem, uczuciami. Chciała tak niewiele, a tak dużo powinna.

- Przecież nie ma wiatru, on nie poleci - starał się ja przekonać do swojego zdania.
- Poleci zobaczysz - tupnęła nogą jak mała dziewczynka.
- Daj to - podszedł i zabrał od niej latawiec - Proszę - oddał go po chwili, tym razem już bez pęku.
- Chodź - dziewczyna krzyknęła i zaczęła biec przed siebie. Piękny czerwony latawiec wzbił się w powietrze niczym ptak.

Była szaleństwem, była wichurą. To była ta chwila kiedy taniec stawał się nią. Każdy piruet, każdy podskok, każdy ruch. Wszystko jak wojna przepełniona hałasem.

- Mówiłam że poleci! - biegła w jednej dłoni trzymając latawiec w drugiej dłoń chłopaka
- Mówiłaś... - szepnął

Kochaj ją. Kochaj. Bo jest tylko Twoim marzeniem. Zamkniętym w chorej wyobraźni. Najpiękniejszym pragnieniem, które nigdy się nie ziści. Bo któregoś dnia obudzisz się, a ona będzie zbyt blisko abyś już nigdy nie tęsknił.

Nie dla siebie, nie dla niego. Tańczyła bo nie potrafiła się zatrzymać. Z jej oczu płynęły kryształowe łzy, które w postaci kostek lodu znikały gdzieś w białym puchu. Zawzięcie dążyła do autodestrukcji. Wieczna uciekinierka, szukała sensu w roztrzaskanych lustrach.
Potknęła się, a jej bezwładne ciało, jakby w zwolnionym tempie upadło na śnieg. Tym razem zostawiła na nim ślad. Odcisnęła się na delikatnej powierzchni zbyt mocno. Odkrytej, zmarzniętej ziemi, już nigdy nic nie pokryje. Za lekka w tańcu, zbyt ciężko upadła.

- Zatańcz ze mną - spojrzała mu prosto w oczy
- Przecież wiesz, że nie potrafię ...
- Wiec ja będę prowadziła - upierała się przy swoim
- Nie, tak nie wypada, dziewczyna nie może prowadzić w tańcu - zaprotestował
- Dzisiaj ostatni raz zatańczmy, proszę, 'tak, jak gdyby umarł czas' - zanuciła delikatnym i subtelnym głosem - A jeśli jutro zniknę? - szepnęła wprost do jego ucha
- Chodź - wziął jej dłonie i położył na swoim karku. Następnie objął ją w pasie i zaczął prowadzić.

I wtedy odeszła czy zapomniała ?
Ja wiem. Ja nie zapomnę.


- Mogę ci zadać bezsensowne pytanie?
- Tak, Kocham Cię...

3 komentarze:

  1. jejku Ty to sama piszesz? jest swietne :)
    chcialabym cala ksiazke taka przeczytac, naprawde.
    Jestem pod wielkim wrażeniem :)

    OdpowiedzUsuń