niedziela, 27 czerwca 2010

Przecudnie cudowny dzień. :)


Dziś był przecudnie cudowny dzień! Poszłam spać o 3ciej. Wstałam o 9tej. Przez cały dzień szukałam kogoś, kto mógłby ze mną pojechać na Dni Białej (grał tam skład do którego mam sentyment, bo to była muzyka mojego dzieciństwa). Okazało się, że mam złotych znajomych, zdolnych do wszelkich poświęceń. Każdy z nich urzekł mnie swoją niezwykłą historią - 'nie mogęęę', 'nie chcę mi się', 'już z kimś jadę', 'jedź sama skoro Ci zależy'... OK! Wniosek jest jeden: ludzie to wspaniali egoiści. :) Kocham Was! ;**

PS: A o tym, że jestem histeryczką i i nie_wiem_jeszcze_czym nie musicie mi mówić/pisać - wiem o tym dobrze. Jak coś Wam się nie podoba to nara! PS2: Na wszelki wypadek to przepraszam Was, ale musiałam dać upust mojej irytacji.





Że sesja ?










'Nie cofniesz kijem Wisły' - ostatnio często zdarza mi się to powtarzać. Nie zmienię świata, nie zmieniając ludzi. Nie stanę na najwyższym szczycie i nie wykrzyczę: 'patrzcie co robicie!'. To wszystko co dzieje się na moich oczach czyni mnie niemym światkiem. Czyni mnie współwinną. Bo siedzę tutaj i piszę nie, nie mogę tego zrobić, to nie jest w mojej mocy. A więc co jest? Dzisiaj pojęłam coś, co wiedziałam juz od dawna. Muszę mówić tak długo, aż ktoś mnie nie uciszy. Muszę wziąść ten kij i ... nie, nic na siłę. Wbije go w dno rzeki, tak aby nigdy nie poszedł z jej prądem. Ty będziesz się śmiał, bo przeciez kij sie nie porusza, stoi w miejscu. Jednak minie trochę czasu, a rzeka sama wychoduje sobie wroga. Bo z kija zrobią się belki, z belek most. A na moście staniemy my, którzy nie popłynęliśmy z prądem i będziemy patrzeć jak znikacie za horyzontem.
 Wtedy świata będzie w naszych rekach. Nie zmienimy go, ale my będziemy inni.


czwartek, 24 czerwca 2010

Telefon do nieba.

Nie mogę się dodzwonić do nieba. Może mam zły numer, lub pomyliłam się przy nerwowym wykręcaniu cyfr. Rozmowa nie trwałaby długo, najwyżej jakieś pół wieku. Ekonomiczniej byłoby zatrzymać się wtedy w czasie. Teraz wszyscy patrzą na opłacalność. By zrobić tak, żeby dać jak najmniej dostając jak najwięcej.

Kiedy dzwoniłam za pierwszym razem było zajęte. Słyszałam szybki, urywany sygnał. Podobny był do tego, jaki wydaje urządzenie monitujące pracę serca. Może to znaczyło, że do śmierci jest stąd daleko i dlatego nie mogą mnie połączyć.

Przecież chciałam tylko porozmawiać z kilkoma osobami. Pozdrowić najbliższych, którzy podchodzą do telefonu już nie tutaj, lecz tam. Chciałam tylko zapytać kogoś, kto za życia zrobił wielką karierę- czy było warto? Kogoś, kto stracił w życiu coś ważnego, czy zawsze, do końca mu tego brakowało? I kogoś, kogo ograniczały w życiu bariery, czy warto za wszelką cenę je przezwyciężać?

To tylko kilka pytań i jedna niedługa rozmowa. Ciągle zajęte.

Nie mogę się dodzwonić do nieba. Chciałam tylko podziękować, że ktoś mnie tam pilnuje. Że daje mi jakieś znaki i że, mimo wszystko, czuwa. Chciałam zapewnić o pamięci i powiedzieć, że kiedyś się przecież zobaczymy.

Zajęte po raz trzeci. Może jakieś dziecko rozmawia z mamą. Poczekam jeszcze chwilę. Podobno w niebie nie ma czasu, więc skutki czekania odczuwam tylko ja.

Nie mogę się dodzwonić do nieba. Przecież nie zmienili numeru. Ciekawe, kto odbierze i czy wszyscy podejdą do słuchawki, żeby ze mną porozmawiać.

Nie mogę się dodzwonić do nieba. Dobrze, że jest zajęte a nie: "nie ma takiego numeru".

Bo numer do nieba przecież jest prosty.

(Wiara-Nadzieja Miłość) Miłość radość szacunek-miłość wiara-nadzieja miłość.




Przyjaciele..którzy to Ci prawdziwi?

środa, 23 czerwca 2010

obojętność, wrażliwość i XXIw.

Dzień dobry państwu! Przed państwem Obojętność w rozmowie z Dwudziestym Pierwszym Wiekiem.



Obojętność: Proszę Pana, co na wstępie powie nam Pan o sobie?

Dwudziesty Pierwszy Wiek: Po pierwsze to nie "proszę Pana" tylko "PROSZĘ MOŚCI PANA". Skoro już uzgodniliśmy ten lapsus możemy przejść do rzeczy. Jestem pewny siebie, egoistyczny i żyję na wysokich obrotach. Empatia to obce dla mnie słowo, uwielbiam natomiast machiawelizm - kpię z wszelkich ograniczeń i moralności.Po co to komu? Mam mózg, więc decyduję sam, co jest dobre a co złe. Nie mam skrupułów. Uprzedzam następne pytanie: kiedyś je miałem, ale zagłuszyłem: początkowo piciem kawy, tramwajami a teraz moim najnowszym modelem mercedesa i klubami dla elity. Nie lubię rozmawiać o wyrzutach sumienia, więc nie życzę sobie kontynuacji tego wątku.

Obojętność: Ma Mości Pan jakąś rodzinę?

Dwudziesty Pierwszy Wiek: Czy co mam?! (śmiech) Rodzina to była w wieku XIX dawno, dawno temu, nie mam na nią czasu. Raz się wpakowałem w, zaraz jak to się nazywało? Już wiem: w małżeństwo. Kobieta w ciążę zaszła, chociaż się umawialiśmy: żadnych bobasów! Dowiedziałem się jak była w 3 miesiącu. Chwała Bogu! Dało się jeszcze usunąć ten zarodek (a nie płód, jak mniemają inni). Jak już się pozbyłem problemu to pojawił się następny - moje spotkania z innymi paniami zaczęły jej przeszkadzać i po psychoterapeutach chciała chodzić, ale się przeciwstawiłem i rozwodu zażądałem z orzeczeniem o winie. Jej winie oczywiście.

Obojętność: Mości Pan jest jednak wierzący, ponieważ imię Boga wezwał w swej wypowiedzi.

Dwudziesty Pierwszy Wiek: Czy jak mówisz: "o cholera" to wierzysz w jakąś cholerę? Po prostu użyłem tego wyrażenia, ponieważ jest ono frazą bardzo popularną i oddaje to, co chciałem dać do zrozumienia. Nie wierzę w żadnego boga. Jest to wyimaginowana postać ludzi nie umiejących sobie radzić ze swoimi problemami i szukających oparcia w jakimś "królu nad królami". Pewnego rodzaju konfabulacja to dla mnie jest. Może i nawet zaburzenie psychiczne. Przecież rozmawiają oni z kimś nieistniejącym.

Obojętność: Powróćmy jednak do miłość. Jak Mości Pan zdefiniowałby to słowo?

Dwudziesty Pierwszy Wiek: Synonimem jest seks. To chyba wiadomo? Symbolem łóżko a kolorem tradycyjnie (chociaż bardzo nie lubię tradycji) czerwony. Wybrałem czerwony, ponieważ jest taki namiętny i pociągający. Ognisty! Nie akceptuję i nie wierzę w "związki stałe". Nie ma czegoś takiego, ponieważ ile może ekscytować jedno i to samo ciało?

Obojętność: A przyjaźń? Jest coś takiego?

Dwudziesty Pierwszy Wiek: Zrozumienie duchowe, więź psychiczna i emocjonalna to utopia dla Don Kichotów. Takie cechy to fanatyzm. Przyjaźń zaczyna się i kończy w odpowiednim momencie. Czyli, zaczyna się jak potrzebuję pomocy, a kończy jak drugi osobnik jej potrzebuje i staje się (jak już wcześniej wspomniałem) fanatykiem. Czasami są mi inni potrzebni, awans w pracy zdobywa się nie od ręki, tylko poprzez odpowiednie kontakty i układy. Potem Władcy się zmieniają i ponowienie trzeba być wazeliniarzem.

Obojętność: Jest Mości Pan samotny?

Dwudziesty Pierwszy Wiek: Czy jaki jestem? Ja jestem niezależny Obojętności Szanowna. Niezależny i samowystarczalny. Sam siebie najlepiej rozumiem, nie potrzebne mi zrozumienie i akceptacja innych. Przywiązania nie lubię, ponieważ to się wiąże z odpowiedzialnością za drugiego osobnika a to dla mnie za wiele - odpowiadać za kogoś więcej niż za samego siebie.


Wrażliwość: Płaczesz czasem?

Dwudziesty Pierwszy Wiek: Tak, codziennie przed snem. Proszę to wyciąć w trakcie trwania audycji.



...

sobota, 19 czerwca 2010

Rzeczy małe.

Rzeczy małe. Gorące ucho kubka z kawą. Łaskoczący dotyk kociej mordki o łydkę. Odgłos bosych stóp uderzających o podłogę. Widok na niebo z rozpędzonej huśtawki. Ciepło dotyku czyjejś ręki na brzuchu. Rzeczy duże. „Kocham Cię” o świcie zaspanym głosem. Rzeczy wielkie. Odręcznie napisany list w wymiętej kopercie. Nie tylko miłość, nie tylko szczęście, ale te uczucia nienazwane, emocje nie zdefiniowane, drżenie rąk i drżenie serca, nagły uśmiech bez powodu, który nas samych zadziwia, niespodziewanie zamglone oczy. Nie tylko miłość, nie tylko szczęście.
Rzeczy małe.




To była niedziela. Było wtedy pełno gwiazd i pełno niedomówień. „Co to znaczy, czy to coś znaczy, co będzie później, co było wcześniej, co z tym zrobić, nic z tym nie robić” - myśli z prędkością światłą, pytania, które nigdy nie miały być wypowiedziane i nigdy nie miały dostać odpowiedzi. Ich usta, ich splecione zawzięcie palce i wielki koc nocy, wielkie fajerwerki gwiazd, wielki ten wieczór i wielcy oni w tym wszystkim. Jedna magiczna noc, która nie była wcale magiczna, ani wielka, ani znacząca. „przełom” myślała, „szczęście” myślała, „miłość” bała się myśleć, „miłość”, okrył ją rumieniec i strach. „Co on myślał?”

Było wtedy pełno niedomówień.



Jest poniedziałek. Leniwy, znienawidzony poniedziałek z bólem głowy i tęsknotą za weekendem. Ramy okna płaczą rzęsiście, łzy spływają po policzkach szyby. Pełno papierów dookoła, pełno nieskładnych zdań, po biurku biegają czcionki, a klawiatura okrywa się kurzem nie-używania. Poniedziałkowa bezsilność ogarnia każdą cząstkę ciała, tylko zwiotczała ręką trzyma jeszcze kubek kawy jako nadzieję na rozbudzenie. Szydzą z wszystkiego: krzywy plastikowy pojemnik na długopisy, rozpięte spinacze, chropowata gładź biurka i ociężale kręcące się krzesło. Mówi się „zły dzień, lewa noga, okropna pogoda, wyż, niż, ciśnienie…”. Rzucić to wszystko, zatrzasnąć laptop i wybiec na tą pogodę bez parasola. Klecą się nastęne bezsensowne zdania. Sprawozdania, wyniki, statystyki, przypuszczenia, prawdopodobieństwa. Mniemanie, kłamanie, kręcenie. „Hania z sekretariatu w okropnym komplecie, szef dziś w złym humorze, to jednak nie jego kochanka, to siostrzenica, w 16. pokoju mają awarię prądu, Grzesiek zaraz wymieni bezpiecznik, „wice” w ciąży, to ona ma faceta?, jak weekend?, wracam do pracy…”.



We wtorki w podstawówce zawsze na obiad były hamburgery robione przez panią Danusię.

W podstawówce… Siedziało się w ostatniej ławce, zapominało się zeszytu, śmiało z nauczycieli, zakochiwało i chichotało na przerwach. W podstawówce było się zazwyczaj przeciętniakiem, do plecaka ktoś Ci wrzucił żabę, innym razem miłosny liścik w podręczniku. W podstawówce klasy były za duże, a korytarz za mały, lekcje za długie, przerwy za krótkie, dodatkowe zajęcia wskazane, wagary zakazane. W podstawówce się dowiadywało, co to miłość, skąd się biorą dzieci i jakie są najbrzydsze przekleństwa. W podstawówce było się tak dorosłym, jak nigdy później, malowało się całe powieki na ostry róż i zakładało na siebie wszystkie korale, jakie tylko były w domu. W podstawówce kochało się szczerze i dojrzale, a przyjaźniło na śmierć i życie. W podstawówce wszystko było wyolbrzymione, było naprawdę wielkie.



Smutna środa. Są takie dni. Dni pełne niejasności, smutków spowodowanych „nie-wiadomo-czym”, refleksji nad rzeczami nie istotnymi i zamkniętymi, dni deszczowe w środku, bo na zewnątrz może świecić słońce albo padać śnieg. Są takie dni, co jakiś czas, dni, do których dopasowane są specjalne piosenki, są specjalne sposoby na ich zwalczanie: czekolada, drinki, samotność, przyjaciel. Dni, w których dużo się myśli, lepiej się czyta, wspomina się i sentymentalnie rozmyśla. Ani kawa, ani herbata, ani sok grejpfrutowy. W takie dni lepiej się kocha. Trudniej.



Najpiękniejsze czwartki w życiu. Nie do zapomnienia. Nie mieli wtedy prawie nic, a nic nie potrzebowali. Jedni nazywają to najpiękniejszym czasem w życiu, inni trudnym okresem dojrzewania, inni po prostu młodością. Pierwsze jeansy, długie, spłowiałe od słońca włosy, na ramieniu powyciągane torby, a w nich tylko słonecznik i kilka pamiątkowych kamyków. Młodość, miłość, szaleństwo, wszystko to się ze sobą mieszało i mocno łączyło. W dzień przyjaciółki, którym się wszystko z idealną dokładnością i tysiącem komentarzy opowiadało, wieczorem schadzki, żeby się choć chwilę potrzymać za opaloną dłoń, patrzeć sobie w oczy ze śmiechem na ustach i piegami na nosie, nic poważnie, nic na serio, ale mieć siebie i nic więcej nie potrzebować. Podstępy, plany, wygłupy, o jakich się wcześniej czy później już nawet nie myślało, szalony rytm, długie dni i długie noce, lato, perspektywa szkoły daleko, zima, długie wieczory pod jednym kocem i z jednym kubkiem kakao. Rozstanie burzliwe, ulewne łzy i wyrwane kartki z pamiętnika, potem już tylko słodkie wspomnienie, następne wariactwa, następne nieokiełznane pomysły, następna miłość. Młodość.



Piątek pechowy. Fascynacje buzujące w głowie. Wyrzucone z pamięci emocje gdzieś spomiędzy nie-noszonych już czerwonych majtek. Rozprute rozcięcie w spódnicy.

Życie jak konfitury z tamtego roku zajmujące tylko miejsce w spiżarni. Przejedzone życie, przeżyte już uniesienia, ciągła droga w dół, bez horyzontu, gdzie, ku czemu?

Ale jest skrzyżowanie. Nagle. Pechowy piątek. W pracy źle. Albo w życiu źle. Wszystko się łączy i wzajemnie oddziałuje. Gdzieś w korytarzu muśnięcie ramionami. Nieustanny wzrok na podsumowującym spotkaniu, ten wzrok, pod którym żarzą się komórki zaraz pod naskórkiem. Dziwne uczucie. Zapomniane. Przelotny oddech na szyi przy ekspresie do kawy. Aż wreszcie parking podziemny.

Pechowe piątki.



Sobota. Myśli jakieś rozbiegane, myśli o końcu, koniec z myślami. Czuć koniec przez suchą skórę nadgarstka, krew jak stęchły sok malinowy płynie wolniej. Ktoś idzie: na posrebrzanej tacy brzęczą filiżanki. Czuć koniec w tą nasyconą zimą sobotę, drżą ośnieżone szyby i oblodzone drzewa, sanki po lodzie, łyżwy po śniegu, serce na dłoni, serce w gardle, serce niczyje. Zimno jest i gorąco, pod przykryciem śnieżnej pierzyny. Miłość, to ona, ona w każdy dzień życia, w gwieździstą niedzielę, w słoneczny poniedziałek, mglisty wtorek, pochmurną środę, tęczowy czwartek, śnieżny piątek… i huraganową sobotę, a może bezwietrzną? Miłość, to ona. Ona zawsze, ona we mnie, ona w całej mojej zewnętrzności. Czuję koniec opuszkami palców uderzającymi o stolik, sercem rozdygotanym, ono umrze ostatnie; miłość, to ona.

Bo już jest koniec, koniec wszystkiego, ale nic się w sumie nie kończy: bo nie miłość, nie ona.





wtorek, 15 czerwca 2010

Szafa.

 fajny mam bajzel! ;D
ale żeby nie było, to posprzątałam
PS: dziękuję za misia :)


(notka stara, bo na razie zupełnie nie mam pomysłu na coś nowego) 

...
Moim zdaniem dla kobiety sen o szafie oznacza jedno: 'nie mam co na siebie włożyć!' Chociaż ubrania wiszą grzecznie obok siebie, jak armia gotowa do akcji - tak naprawdę te rzeczy są  N I E D O W Ł O Ż E N I A.

Owszem widać między nimi jakieś straszydła całkiem dobrze wyglądające, bo nieużywalne - ale czemu nie są używane?
Bo się ich włożyć nie da! Takie na przykład kupiona bezprzytomnie w hormonalnym zaburzeniu obcisła niebieska sukienka z wielką kokardą ..No nie! I to coś w kształcie wora na kartofle kupione po ostatnim wielkim wyjściu, kiedy chciało się chodzić tylko w brązowym habicie przepasanym sznurem!

Są też rzeczy kupione na wagę, a nie na wygląd, czyli tanie! I ubrania drogie, że się je latami oszczędza, aż niezauważalnie staną się niemodne. Są ubrania o złym charakterze, złośliwe i sadystyczne. Wyglądają niewinnie i czysto, ale naprawdę są podłe i znęcają się nad osobą, która je nosi. Piją, gryzą, swędzą, cisną, obcierają i pocą...

Oczywiście to nic w porównaniu z tym, co cierpieli nasi przodkowie zakuwani w zbroje, gorsety, sztywne kołnierzyki i dziwne konstrukcje 'modelujące sylwetkę'. My - szczęściarze - żyjemy w raju elastycznych ubrań, ciepłych polarów i butów zapinanych na rzepy. Myślę zresztą, że następnym wynalazkiem będą ubrania w spray'u. Przed wyjściem do domu spryskamy się pianką tu i tam, przyklepiemy łopatką, a idąc na bal wytarzamy się w brokacie. I wszystko się uprości, nie mówiąc o kosztach i zyskaniu miejsca po wywaleniu szafy.
To i dobrze, bo szafa nie chowa już żadnych tajemnic: wstydliwe ukrywanej bielizny, listów miłosnych, złotych monet zawiązanych w koronkową chustkę, ani fotografii kogoś kto poszedł i nie wrócił.

Markowe ubrania? Zapał do ich kolekcjonowania jest baśniowy. My nie kupujemy marynarki, my kupujemy np. Bossa, czyli przynależność do świata biznesu i elit finansowych. Staje się obojętne, ż taka sama marynarka w skromnej firmie kosztuje o wiele mniej, bo płacimy za metkę, za torbę, w której jest zapakowana, za uśmiech, za kolczyki sprzedawczyni, za wyższe studia dyrektora marketingu, wreszcie za reklamy w prasie i w telewizji.  My chcemy tego, to nas kręci, kupujemy bajkę i przechowujemy ją w swojej szafie dumni i zadowoleni.

Mam nieodparte wrażenie, że ubrania już nie zdobią i nam nie służą. Odzyskały wolność, żyją własnym życiem. Dawniej suknie szyło się dla kobiety, teraz kobiety odchudzają się dla sukni, by się w nią zmieścić. Ulegamy modzie w sposób naprawdę uległy, a ubrania robią z nami, co chcą. To one mówią co mamy jeść, każą odsłaniać brzuch i nerki. A jeśli już nic nie mamy na sobie,  to moda mówi, że należy przynajmniej być opalonym i wytatuowanym w smoki i gałązki ostrokrzewu.

Ale nie dajmy się się tym różnym modom i trendom! Nasz wygląd zależy od wielu innych elementów! Dlatego otwierając drzwi szafy, nie cierpmy, ale otwórzmy się  na nowe  rewolucyjne traktowanie ubrań - są po to, żeby nam się żyło lepiej. Nie jest lepiej - do wora z nimi! A wór do kontenera PCK, może komuś będą służyć z większym oddaniem.

My tymczasem, owinięci w byle jaki ręcznik, pójdziemy na sylwestra - niech ubrania wiedzą, kto tu teraz rządzi! Czy ubrania mnie słyszą?!
...
gadam do ubrań
...
ojaaa




Miałam być wysoką, niebieskooką pięknością z nadprogramową inteligencją i uroczym poczuciem humoru, no alee... nie wyszło.

czwartek, 10 czerwca 2010

info

Jak widzicie zmienił się nieco adres mojej stronki, a to wszystko dlatego, iż tamtego bloga trochę popsułam, gdyż bawiłam się trochę HTML - i jak widać nie wyszło mi . ;]
Ogólnie rzecz biorąc jest zuo, ale udało mi się zaimportować wszystkie wpisy i komentarze - tak więc cieszmy się i radujmy.




i to by było w zasadzie na tyle.
PS: Jeśli macie jakieś uwagi - to piszcie. :)


JUSTYNA HAKEREM!! ;p

środa, 9 czerwca 2010

Dzień Przyjaźni.



Nigdy nie powiedziałam jak bardzo Was potrzebuje,
Ale Wy chyba wiecie?
Nigdy nie powiedziałam jak bardzo jesteście do mnie podobni,
Ale Wy chyba to widzicie?
Nigdy nie powiedziałam, że mi dobrze, kiedy staliście obok,
Ale Wy chyba widzieliście moje oczy?
Nigdy nie powiedziałam, że Was kocham,
Ale Wy chyba to czujecie?
Nie musiałam nic mówić,
Wy czytaliście z moich oczu
I z mego serca jak z otwartej księgi.
Spojrzenie zastępowało nam słowa...
To właśnie jest przyjaźń.



Bo połączyła nas historia sercem pisana
i nie ważne gdzie będę
będę tęsknic za Wami
bo kiedy kogoś spotykasz na swojej drodze
i postanawiasz go kochać to wiesz, że przyjdzie Ci
za nim tęsknić.



Boże jeśli masz tam u siebie mały skrawek nieba niezagospodarowany i opuszczony pusty i zaniedbany taki o którym nikt nie wie bo wszyscy już zapomnieli jeśli masz proszę podaruj mi go a oddam Ci wszystko co mam tylko pozwól mi tam własnymi rękoma zbudować fortece w której już nikt nigdy nie zrobi IM krzywdy bo skoro postawiłeś na mojej drodze ludzi tak wspaniałych daj mi siłę bym mogła ich chronić.



Jeśli któregoś dnia poczujesz, że chce Ci się płakać.
Zadzwoń do mnie...
Nie obiecuję, że Cię rozbawię, ale mogę płakać razem z Tobą...
Jeśli któregoś dnia zapragniesz uciec, nie bój się do mnie zadzwonić...
Nie obiecuję, że Cię zatrzymam, ale mogę pobiec z Tobą...
Jeśli któregoś dnia nie będziesz chciał nikogo słuchać.
Zadzwoń do mnie.
Obiecuję być wtedy z Tobą i obiecuję być cicho...
Ale jeśli któregoś dnia zadzwonisz i nikt nie odbierze...
Przybiegnij do mnie bardzo szybko.
Mogę Cię wtedy potrzebować...








wiesz że ona kiedy Ciebie nie ma składa ręce
i prosząc o więcej siły modli się ciszą?







Dziękuję Wam.
Wy wiecie...
Jesteście dla mnie wszystkim!
:')

poniedziałek, 7 czerwca 2010

największy luksus


* tekst dedykowany wspaniałej młodzieży, która w pociągu słucha zacnej muzyki jaką jest disco polo, a także panom z walcami, spycharkami itp. , którzy rozwalają mi chodniki we wsi. ;]





Lubimy myśleć o sobie dobrze - w końcu jesteśmy Europejczykami! Nowocześni, schludni, ekologiczni. Coraz lepiej ubrani, bardziej świadomi tego, co jest dobre, a nawet zdrowe, modne i eleganckie. Prawie prawda. W zasadzie można się zgodzić. Naprawdę, zmieniliśmy się na korzyść. Wzrokowo i węchowo.

I byłoby już naprawdę elegancko, gdyby nie to 'śmiecenie' hałasem, ten ogólnonarodowy zapał do wytwarzania jak najgłośniejszych dźwięków bez opamiętania i bez żadnej kary.

Dręczenie 'przez uszy' obywateli przez obywateli dzieje się za zgodą wszystkich możliwych służb specjalnych i niespecjalnych. Na nic jęki i błagania laryngologów. Imbecyle zawsze wytworzą swoje decybele i 'załadują', żeby prymitywnie zaznaczyć swoją obecność na świecie w ten prosty sposób i pozbyć się przedstawicieli innego gatunku. Hałas to coś w rodzaju broni biologicznej, która sprawia, że wokół osoby hałasującej pozostają tylko ci, którzy nawet to lubią - reszta ucieka, gdzie pieprz cicho rośnie!

Obrońcy praw hałaśliwego człowieka twierdzą, że zawsze tak było. Dawniej też młodzież musiała się wyszumieć, budowlani musieli łomotać, a motocykle robiły głośno, to czego nie należy robić w salonie. Zgoda! Ale w tych dawnych, choć przecież nie tak odległych czasach, nie było superelektronicznych-kosmicznych wzmacniaczy, reklam w TV, dzwonków i melodyjek telefonów komórkowych. Nie było też mikserów, kina domowego, zabawek na baterie, maszyn czyszczących, śmieciarek i tych wściekłych kosiarek, które zaczynają ryczeć właśnie wtedy, kiedy kładziemy się z uczuciem ulgi na leżaku w swoim słodko zapuszczonym ogrodzie!

Uff! Musiałam to wykrzyczeć, tak bardzo mnie denerwuje pokora, z jaką godzimy się na znęcanie się nad naszymi uszami i nerwami. Przesadzam? Mówicie, że nie jest tak źle, bo są przepisy i na przykład po 22 nie wolno kosić kosiarką i wiercić wiertarką? Ach! To zupełnie zmienia postać rzeczy, przecież taki hałas nie może nikomu przeszkadzać od 7 do 22. W tych godzinach - wedle przepisów - jest przyjemnością!

Zastanawiając się nad tym społecznym przyzwoleniem na pogarszanie warunków życia, przypominam sobie, że tak już kiedyś było, tylko dotyczyło innego zmysłu, nie słuchu tylko węchu, o czym donoszą historycy. W czasach kiedy miasta nie znały kanalizacji, a ludzie higieny, społeczeństwo bez szmeru przyjmowało wszechobecny smród, który prawdopodobnie przeciętnego współczesnego obywatela zwaliłby z nóg. Ludzie żyjący w mieście godzili się na to 'naturalne miejskie środowisko' i nie wyobrażali sobie, że może być inaczej. My także uznajemy za naturalne to, że w supermarketach kasy muszą dzwonić i piszczeć, wózki uderzając o siebie strzelać metalicznie, a wszystko musi absolutnie musi, zagłuszać idiotyczna muzyka, którą najwyraźniej wybiera według swojego gustu najmłodszy i najbardziej pryszczaty sprzedawca.
Godzimy się na reklamy w kinie, które wbijają nas w fotel i na muzykę w warzywnym. Jesteśmy zmuszeni do cierpliwego słuchania disco polo w wesołych miasteczkach i u fryzjera. Godzimy się na wszystko, bo chyba nie wiemy, że może być inaczej.
A przecież jesteśmy cywilizowani, przestaliśmy palić, śmiecić i jeść ciężkostrawne potrawy. Pora przestać hałasować! Jako coraz bogatsze społeczeństwo musimy sobie przypomnieć, że milczenie jest złotem, a cisza wielkim, naprawdę wielkim luksusem







o to ta wredna poniżej! ją banujcie! - nie mnie.




poffodzenia!! ;)

środa, 2 czerwca 2010

Wonderland.

Stanąwszy z wyciągniętą szyją na palcach zerknęła nad krawędź grzyba: i nagle znalazła się oko w oko z wielką błękitną gąsienicą, która siedziała tam z założonymi rękoma i spokojnie paliła długie nagrile, nie zwracając najmniejszej uwagi na nią i w ogóle na otoczenie.
Gąsienica i dziewczyna patrzyły na siebie przez jakiś czas w milczeniu: wreszcie Gąsienica wyjęła cybuch z ust i odezwała się do niej męskim choć omdlewająco sennym głosem:
Ty kim jesteś?
Dziewczyna odpowiedziała nieśmiało:
Ja... ja właściwie nie wiem, proszę pana, kim teraz jestem... to znaczy wiem, kim byłam dziś rano, kiedy wstałam z łóżka, ale od tego czasu już chyba kilka razy musiałam się zmienić...





















i like being able to shout but i wish i could be quiet
but when i'm quiet people think i'm sad and usually i am


don't you want to share the guilt ?
don't think just try and sleep!


CZAS NA ZMIANY!! :)