piątek, 31 grudnia 2010

Kobieta w czerwonym płaszczu...


Spojrzał na swoją żonę, która przeszła przez ulicę. Była ubrana w czerwony płaszcz, który co roku obiecywała wyrzucić i który wciąż wyciągała ze swojej szafy, z roku na rok. Miała takie podejście do wszystkiego. I właśnie ta cecha przyciągnęła jego uwagę, gdy spotkał ją pierwszy raz. Te same ubrania noszone bez przerwy. Stosy szminek, których nigdy nie używała. Ten wir życia, który intonowała robiąc jedzenie, był częścią życia, które stało się mu obce i które zamierzał porzucić między głównym daniem i deserem.
Uświadomił sobie dziwną i logiczną niestosowność miejsca, które wybrał, by ją opuścić. To właśnie w tym miejscu stwierdził po raz pierwszy, że jej już nie kocha. Gdy się uśmiechnęła, miał właśnie zamiar krzyknąć: 'Opuszczam cię! Przestań się uśmiechać'. Ale poczęstował ją winem. Wkurzało go również to, że nie zamawiała nigdy przystawek ani deseru. Ale prawie zawsze zjadała całą jego porcję. A najgorsze było to, że w końcu zawsze zamawiał to, co uwielbiała.Już nie wiem, czy smakują mi rolady... - pomyślał z powagą. Gdy zaczęła płakać jak nigdy dotąd, pomyślał, że ona już wie, że opuści ją dla Marii, namiętnej stewardessy, którą kochał od półtora roku. Ona już wie - pomyślał - Ona to wiedziała od jakiegoś czasu, powinienem był się tego spodziewać. Płacząc nadal, wyjęła dokumenty ze swojej torebki i mu je podała. Papiery były napisane beznamiętnym językiem medycznym i opisywały przypadek białaczki w ostatnim stadium.Przeczytawszy dokumenty, cel spotkania wyleciał mu z głowy. I dziwny metaliczny głos zaczął mu mówić: 'Powinieneś stanąć na wysokości zadania!'.  I to właśnie uczynił. Zamówił najpierw 3 rolady na wynos i wysłał SMS do swojej kochanki: 'Zapomnij o mnie...'Otoczył żonę troską, której jej dotąd brakowało. Wieszał obrazy. Przenosił rzeczy z miejsca na miejsce. Towarzyszył jej rano na pokazach jej ulubionych filmów. Chodził z nią na wyprzedaże, choć nienawidził zakupów. Czytał jej na głos "Sputnik Sweetheart" Murakamiego.
 I wszystko, nawet najbardziej błahe rzeczy, miało inne znaczenie, od kiedy dowiedział się, że robi to dla niej ostatni raz. Zachowując się jak zakochany człowiek, ponownie stał się zakochanym człowiekiem. I gdy umarła w jego objęciach, zapadł w uczuciową śpiączkę, z której nigdy się nie przebudził. I do dnia dzisiejszego, po wielu latach, jego serce się zapada, gdy zobaczy kobietę w czerwonym płaszczu.

piątek, 24 grudnia 2010

Świąt 'na wypasie' ! 

*Krzyśkowa stylizacja choinkowa.





Pierwsza gwiazda nieba gest, wskazuje drogę 
Może dziś się zdarzy cud...

(TGD - 'Mój ląd')

czwartek, 23 grudnia 2010

Motorola Flipout.

Pewnego pięknego popołudnia, kiedy za oknem cicho i bezszelestnie niemal, padał śnieg, zadzwoniła do mnie pani z Orange.
- Mamy świetną ofertę dla Pani!
- Jaką? - spytałam zaciekawiona.
- A więc....


I tak to się w sumie zaczęło.
W moje dłonie trafiła Motorola Flipout. Telefon, który zeżarł kasę nie tylko mi, ale i bratu memu. A wszystko to za sprawą mej nieudolności manualnej. Tak więc, nie polecam owego sprzętu osobom takim jak ja tj. takim, które nie czytają instrukcji obsługi oraz nie są na tyle pojętne w kwestiach nowinek technicznych. Niemal każdy mój dotyk, powodował (bo teraz już go tak strasznie nie tykam) wejście do przeglądarki internetowej (nawigacji GPS, MySpace'a, Facebook'a, Google, Gmail'a, sklepu internetowego, YouTube'a), a tym samym do utraty niebagatelnych kwot pieniężnych. To chyba jedyna poważna wada tego telefonu. W sumie nie jest to wada dla tych, którzy posiadają multum kasy na koncie, ale zadajmy sobie arcyważne pytanie - czy istnieje osoba, które takie multum posiada? No raczej nie...

To, co cieszy to: świetna jakość dźwięku i obrazu, wygodna klawiatura, wymienne obudowy dołączone do zestawu, całkiem spory wyświetlacz.

Kurcze! Nie umiem pisać recenzji! Daruje sobie...




Motorola Flipout to jeden z nowszych smartfonów amerykańskiego producenta, oparty na systemie operacyjnym Google Android w wersji 2.1 z nałożonym interfejsem Motorblur 1.5. Ten stylowy telefon o niecodziennym wyglądzie, wyposażony został w zarówno w 2,8-calowy ekran dotykowy
 TFT o rozdzielczości 320 x 240 pikseli, jak i wysuwaną klawiaturę QWERTY.
Ponadto Flipout posiada procesor z zegarem 700 MHz, 512 MB pamięci ROM, 256 MB pamięci RAM, 3-megapikselowy aparat z cyfrowym zoomem i funkcją geotagowania zdjęć, łączność 3GBluetooth i WiFi 802.11b/g/n, port microUSB, 3,5-milimetrowe wyjście słuchawkowe, nawigację A-GPS, elektroniczny kompas, akcelerometr, czujnik oświetlenia i zbliżenia oraz gniazdo kart pamięci z obsługą kart o pojemności do 32 GB. Całość mierzy 67 x 67 x 17 milimetrów, zaś waży 120 gramów.

wtorek, 21 grudnia 2010

...


Gdybyś któregoś dnia, znalazł na podłodze swojego pokoju roztrzaskana porcelanową figurkę, zapewne podniósł byś ja i posklejał. Następnie  zajął  się  nią  i 'wyleczył'. A kiedy była by już tak idealna i 'jak nowa' postawiłbyś ja na najzaszczytniejszym miejscu, by móc się chwalić jak ja uratowałeś,  każdemu  kto tylko na nią spojrzy. Jednak przyszedł by dzień w którym  ponownie  rozsypała  by  się  na  kawałki. I co wtedy byś zrobił? Po raz kolejny pozbierał i posklejał czy może wyrzucił, dochodząc do wniosku, ze jest już zbyt krucha? A nie przyszło ci do głowy, że może ona właśnie chce być taka? Ze  woła  do ciebie ' połóż mnie na półce taką, rozsypaną,  bezbronną i nie ładną'. Czasem warto  nie  sklejać  niczego  na  siłę  Pozwólmy marzeniom    być    takimi    jakie   są - n i e d o s k o n a ł y m i     i   jedynymi   w   swoim rodzaju.



W i k i .



a magia zaczyna się od 2:49

niedziela, 19 grudnia 2010

19/12/2010, Małaszewicze
fotel + kot + herbata zielona






Mój drogi pamiętniczku!

Troszkę Cię zaniedbałam, wybacz. Byłam w Lublinie. Wyobraź sobie, że studiuję i ciągle nie mogę w TO uwierzyć. U mnie na uczelni wszystko dobrze. Napisałam już 5 albo 6 artykułów. Teraz będę pisać kolejny. Na wykładach z WOKu oglądaliśmy ostatnio 'Southpark'a' i kabaret Mumio. Lubię pana wykładowcę i przedmiot ten też bardzo lubię. (Może pójść kiedyś jeszcze na kulturoznawstwo? ) Mam parę piątek, ale mimo to dalej czuję się trochę jak tuman i mam dziwne wrażenie, że nie ogarnę komunikacji językowej...

Pamiętniczku, czy wiesz, że Lublin jednak wcale nie jest taki wielki? Chyba polubiłam to miasto i polubiłam tamtych ludzi. Noszą kalosze i lisy na głowie. Troszkę się hihram z tego powodu i smucę zarazem. Bo oni mają lisy na głowach, a ja nie mogę znaleźć babcinej chusty w czerwone róże Ostatnio nawet byłam z człowiekiem co ma fajne imię, by ją nabyć, ale nigdzie jej nie było. :(

Autobusami jeździć lubię. Zwłaszcza rano. Bo jak się tak czeka na przystanku i marznie, i się w końcu wejdzie do autobusu, gdzie ludzie mi zachuchują okulary to już jest ciepło. :) Ale chyba trolejbusy są fajniejsze. Zawsze natrafiam na babcie, które w swych torbach przewożą słoiki, a może butelki?

Nie wiem mój drogi pamiętniczku co jeszcze mogłabym Ci napisać. Chyba po prostu jestem wesoła. I lubię moją egzystencję metafizyczną i nie tylko metafizyczną, mimo, że czasem jest marna i zmienia się w niebyt.

Kochająca Justysia ;*

PS: Do listu dołączam Ci coś ('praca w terenie')





A Wy moi drodzy to nie wiem dlaczego czytacie cudze listy....
Wstyd!
Ok, trochę zaniedbałam blogspota, ale w tej długiej przerwie to nadrobię. Może będą z dwie recenzję, felieton i opowiadanie. Także tego...

sobota, 4 grudnia 2010

Lublin! no nje?!

   Za mną 2 miesiące co by nie powiedzieć, zacnych studiów. Strach po części minął, choć w zasadzie nie całkiem. Pracy jak zwykle wiele. Do napisania: piąty artykuł a la sondaż przedwyborczy, referat o panowaniu telewizji no i nauka na komunikację językową.
W swoim mózgu zauważam dziwną tendencję do analizowania mowy, rozkładając je na części składowe: jej funkcje, genry, implikacje itp. itd.... 
Wszystko cacy, wszystko cool, ale jednak problemy są. Staram się nimi nie przejmować, wszak może to sprawić totalne zasiwienie mej czupryny. To nic, że jestem niezdolna kredytowo i to nic, że wykiwała mnie trzecia lokatorka. Co do lokatorki, pozwolę sobie wystosować ogłoszenie, otóż!


UWAGA UWAGA!! 
DWIE ZACNE STUDENTKI POSZUKUJĄ LOKATORKI DO ZAMIESZKANIA W JAKŻE IŚCIE PIĘKNEJ DZIELNICY, KTÓRA ZOWIE SIĘ CZECHÓW POŁUDNIOWY (OSIEDLE MONIUSZKI). PRZYSTANKI NIE DALEKO, TAK WIĘC MOŻNA DOJECHAĆ I NA PLAC LITEWSKI, I NA KUL, I NA PKS. LUDZIE TAKŻE MILI I ICH PSY TAKŻE MIŁE (KOTÓW NIE SPOTKAŁAM). GROSZEK JEST NIEDALEKO! I CO BY TU JESZCZE...? A DOM! W DOMU 2 POKOJE, ŁAZIENKA, KUCHNIA - WSZYSTKO CACY. PIĘTRO CZWARTE! CENA : 330 PLN'Y + RACHUNKI DO PODZIELENIA NA 3. W KUCHNI MAMY MIKROFALÓWKĘ! W POKOJU BĘDZIEMY MIEĆ TV, NO A INTERNET NIEBAWEM ZAŁOŻYMY. DZWOŃCIE TŁUMY! DAŁABYM NUMER TEL. ALE NIE DAM, WIĘC JAK COŚ TO PISZCIE TU W KOMENTARZACH.


   A teraz powracam do mojej dalszej opowieści.
Studia niezwykle uczą odpowiedzialności i samodzielności. Czasem człowiek ma ochotę rzucić to wszystko i wrócić do domu, a wszystko to dlatego, że wcześniej wszystko podane miał na tacy. W zasadzie to cieszę się z tego, że to wszystko mnie dotyka, muszę w końcu dorosnąć, dojrzeć! 
   Jeśli chodzi o studia dziennikarskie to chciałabym się podzielić pewną sugestią. Jeśli jesteś młodą osobą, która chce iść na ten kierunek, bo myślisz, że to takie crazy i cool, i że potem będziesz zgarniać kokosy w tv, to się mylisz. Wbrew pozorom dziennikarstwo to nie jest kierunek dla pozerów, czy idiotów. Tu musisz myśleć logicznie, uważnie obserwować otoczenie i wyciągać z tego wnioski. 
Uuu... powiało chłodem...





ZA CO LUBIĘ LUBLIN?


  • Za wspaniałą zimę za oknem i moje nieprzystosowanie do niej. Za spóźniające się o 40 minut autobusy i 2-godzinne powroty do domu. Za korki, za zaspy, za śnieg wpadający w oczy. 





  •  Mnogość atrakcji intelektualnych. Lubię chłonąć to, co inteligentne! (tam jestem, ale mnie nie widać!)

* zdjęcia by 'Kurier Lubelski' , banery 'eskLublin'







ale na tych koncertach nie byłam...






I wiele bym mogła, ale mi się nie chce. Takaż to ja leniwa! Cieszyć się domem muszę i znajomymi, o! 
A na koniec moja ulubiona ostatnio nuta, no nje?! ;> 

czwartek, 11 listopada 2010






nie mam na  to ani czasu
ani ostatnio ochoty, sama
nie wiem co ja tutaj robię.






Ostatni raz Ci zaśpiewam.

wtorek, 2 listopada 2010

Ogarnij mowę!

    W naszej telewizyjnej epoce nikt nie waży słów i nie mierzy zdań. Im więcej, tym lepiej. Zawodowi gadacze wyrzucają z ust tysiące słów w pół sekundy. Politycy wypuszczają na wiatr balony obietnic i latawce kłamstw bez żadnych obciążeń. Nawet o pogodzie nie mówi się, że pada, grzeje, wieje, tylko sytuacja biometeorologiczna niekorzystna z powodu nadciągającego niżu, którego przesilenie kumuluje masy powietrza przesuwające się znad Islandii.

Jak my lubimy gadać! Z jaką ochotą i smakiem zanurzamy się w gadanie o sobie, a kiedy już zanudzimy wszystkich i wszystko dookoła tak, że nawet pies z kulawą nogą zasypia w czasie naszych zwierzeń, jesteśmy w stanie zapłacić za to, żeby nas ktoś słuchał. Leżąc na leżance u psychoanalityka, opowiemy wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, a on za pieniądze będzie kiwał głową i mruczał 'uhm', a nawet będzie się przymilał i kusił: 'Mów dalej, opowiedz, proszę, jak to było, kiedy w pierwszej klasie zgubiłeś czapeczkę. Czy od tego czasu datuje się twoja niechęć do wyjazdów na wakacje?'.

Potrafimy tak godzinami. Zagadujemy wszystko. W nieustannym mieleniu, toczeniu i kręceniu słów gubimy ich sens i znaczenie. W codziennym cyrku naszych wystąpień zajmujemy się głównie żonglowaniem słowami, co nazywamy pracą albo wpływaniem na otoczenie, albo, jeszcze lepiej, społeczną misją. 

Nawet gdy jesteśmy zmęczeni, dla odpoczynku, u cioci na imieninach, opowiadamy dowcipy albo plotkujemy. Wiem, co mówię! Ludzie nie ślubują milczenia, żeby pokazać innym co jest dobre. Przede wszystkim dlatego, że nikt nie zauważy ich poświęcenia, tylko inni paplacze szybko skorzystają z okazji 'wpadną w słowo' i zaczną zagadywać na śmierć. To dżungla! Albo ty męczysz innych albo ciebie zjedzą.

Ale o co chodzi? Dlaczego musimy robić hałas? Co zmusza nas do opowiadania, jak zjedliśmy jajko na twardo oraz pouczania innych, gdzie na talerzu należy odkładać skorupki? Czy naprawdę wierzymy, że kogoś to naprawdę interesuje? Nie, nie wierzymy. Co więcej, wiemy na pewno, że jesteśmy nudni. Ogólnie sami sobie wydajemy się bez znaczenia. Prawie niewidoczni, prawie nieistniejący... Nie jesteśmy sławni, bogaci, znani i piękni, tak jak każą media. Nie dostaliśmy ostatnio żadnej nagrody Nobla, nawet nie schudliśmy, a raczej... Szkoda słów! Co robić? W takiej sytuacji można zanurzyć się w nieustannym ocenianiu innych, w określaniu wszystkiego, co widzimy, w perorowaniu na tematy, które ledwo liznęliśmy - wszystko po to, żeby pokazać: 'Halo! Halo! Tu jestem, patrzcie na mnie!' 

Mówię, więc jestem. A co mówię, to już nie ma znaczenia. Cisza jest straszna. W ciszy zaczynamy myśleć, zastanawiać się, dochodzimy do wniosków, podejmujemy decyzje. Czyli robimy wszystko, co naprawdę istnieje w naszym życiu i będzie miało znaczenie w przyszłości. Właśnie tego się boimy, uciekamy jak najdalej w krainę nieustannego, bezpiecznego gadania o niczym. To nie jest zdrowe, to nie jest dietetyczne, ekologiczne. To nam nie służy.

Gadanie tuczy, męczy i ogłupia. Oszczędzajmy słowa na większe okazje. Nie zalewajmy potokiem zdań każdej życiowej sytuacji. Czasami lepiej posiedzieć na ławce w parku i posłuchać liści. Ich szelest bywa mądrzejszy od 'dobrych rad' znajomych i jazgotu telewizora. Możecie spróbować. Mnie się czasami udaje...





i jak zwykle zdjęcia, które nigdy nie mają nic wspólnego z wpisem na blogu ;| (na zdj. ja i Grisz)








niedziela, 31 października 2010

Śpij.

 

Zmęczona po całodniowej podróży leżysz w łóżku, a powieki mimo, że porządnie już znużone, nie chcą się zamknąć. W głowie miliard myśli na sekundę. Przedzierają się przez wiązki neuronów tak zachłannie i tak bezdusznie, że ciało nie reaguje niczym innym jak tylko drżeniem rąk. Dobrze, że nie wiesz już jak masz na imię i co tutaj robisz. Czasami lepiej zachować anonimowość i określić siebie banalnym słowem ignorant, cynik, czy jakkolwiek inaczej, byleby nie było to nacechowane niczym miłym dla ucha i zabijało poczucie winy.
Jak często zdaję Ci się, że jesteś dobrym człowiekiem?
Jak często myślisz, że zrobiłeś coś pozytywnego?
...
Ludzie to straszni egoiści, nawet wtedy gdy kochają. 
Tak więc teraz, nie zadręczaj się już niczym. Nie dziel się emocjami.
Nie myśl, spróbuj i zaśnij.










kończę.

sobota, 9 października 2010

Jak mi się studiuje?

Tak, stało się!
Pierwszy studencki tydzień mam już ze sobą. Pierwsze ważne emocje też. Wszystko to sprawiło, że wszelką wewnętrzną ikrę, utraciłam bezpowrotnie... Czuje się tak wypompowana z sił, że co chwilę chcę mi się spać, ale nie pozwala mi na to świadomość ogromu pracy do wykonania.

Jednak nie narzekać tu przyszłam, a zdać relację i to od samego początku!


30.IX
Przeprowadzka. Dziecię spędziło samotną noc na Kiepury zajadając się przy tym produktami kupionymi w pobliskiej Biedronce. Przy okazji wykonała kilka telefonów i napisała trylionmilioniksdziewięćset sms'ów. Warto dodać, że pomimo tego, iż następnego dnia ma immatrykulacje na wydziale politologii, wciąż nie wie jak tam trafić.

1.X
Mała, przerażona dziewczynka wchodzi na salę na, której jest jeszcze 90 innych przerażonych dziewczynek i niemal taka sama ilość przerażonych chłopaczków z kierunku dziennikarstwa i stosunków międzynarodowych. Starszy pan w przeróżnych futrach tzw. rektor czy jak mu tam, próbuję rozładować atmosferę, żartując od czasu do czasu i uśmiechając się od ucha do ucha. W końcu też dostaję indeks, który w przyszłości posłuży egzaminatorom do wpisywania swoich wyroków.

WEEKEND: spędzony wśród kwiatu lubelskiej młodzieży. :)

4.X
Godz. 15 - Dziennikarskie źródła informacji. - Pierwsze moje zajęcia i pierwsza moja ocena 5! Zostałam też nazwana panią w szarym szaliku, po czym Krystyną, ale na cóż smutki, wszakże jest już jedna sławna Krystyna tj. Czubówna, więc dlaczegóż niby mam się poprawiać na tak uwłaszczające mej godności imię - Justyna? Nie mniej jednak, zrobiłam to. Nie będę zdradzać sposobu jakim udało mi się pozyskać tak satysfakcjonującą ocenę, wcale nie był to (jak dla mnie) odkrywczy pomysł.
Jako, że lekcje mamy z panią redaktor z Gazety Wyborczej, sporo będziemy pisać, co cieszy mnie niezwykle. A póki co na poniedziałek mam do zaprezentowanie swoje dwie ulubione gazety, istnieje jednak problem natury czysto praktycznej - z zasady nie czytuję gazet, ale cóż...pora zacząć.

Godz. 16.45 i wykład z panem od wiedzy o kulturze, który ujął mnie swoim sposobem bycia. Nietuzinkowy, wiedział, co mówi i na dodatek pracuje w radiu. Jak tu go nie kochać? Tematy wykładów bardzo ciekawe, nic, że połowy znaczeń słów po prostu nie rozumiem. ;p

Godz. 18.30 - Technologia informacyjna. - Najkrótsze zajęcia jakie miałam w ten dzień. 8minutowe omówienie tematów obowiązujących na ten semestr: nauka obróbki zdjęć za pomocą PhotoShopa.

5.X - 6.X
Te dni, to wykłady, bądź ćwiczenia skupiające się na szeroko rozumianym temacie komunikacji: Komunikacja językowa, nauka o komunikowaniu...  Z tego też zadano mi najwięcej pracy domowej: napisać 10-stronicowy program medialny, przeczytać 30 stron czegoś, czego nie wiem czy pojmę no i stworzenie z tego notatek. Bueee! Niby to komunikacja, ale póki co wydaję mi się to mało komunikatywne!

7.X
8.00 - nie ma to jak jeżdżenie o tej porze autobusami. Zawsze zastanawiam się czy do niego wejdę, czy się jeszcze zmieszczę, to taka trochę rosyjska ruletka - albo zdążysz, albo szorujesz na piechotę. A na piechotę się nie chce:
1. nie wiem jak
2. to trochę daleko
Jednak tego dnia szczęście mnie nie opuściło i mogłam bezpiecznie i na czas dotrzeć na 'komputer w pracy dziennikarza'. Program mnie poraża: będziemy pisać bloga i to na takim portalu, który mnie odrzuca, bo nie umiem go po prostu obsługiwać! WordPress rządzi, kurcze! (jak najbardziej ironia)

Wykładu z socjologii nie miałam. Smutek.
Wykład z filozofii miałam. Radość.

8.X
Jeden wykład i do domu.
E.T go home! :>

Ażeby tematycznie było:

poniedziałek, 27 września 2010

Rozważania hipochondryczki.


*powtórka z rozrywki


Możliwe, że jestem panikarą.
Mój mózg prawie nieustannie podsuwa mi, że coś może mi spaść na głowę, zwalić mnie z nóg albo wtargnąć do mojego organizmu wbrew mojej woli. Można powiedzieć, że to hipochondria. Czasami ludność podeśmiewa się ze mnie, jednak ta ciągła obawa, że mogę umrzeć przedwcześnie z powodu jakichś czynników, na które nie mam wpływu, wynika u mnie z umiłowania cudownego daru jakim jest życie.

Nigdy jeszcze nie było równie łatwo postawić sobie diagnozy. Wystarczy przejrzeć internet. Media nieustannie sieją panikę, żerując na naszych lękach o zdrowie. A hipochondrycy na forach internetowych dyskutują nie tylko o własnych dolegliwościach, ale też o rozwoju choroby na drugim końcu świata.
Hipochondria ma się świetnie. Rozprzestrzenia się jak infekcje bakteryjne, których tak się boimy. Może więc spróbować się z nią oswoić i dostrzec jej dobre strony?

Statystycznie to niemożliwe, by wszyscy, którzy myślą, że są chorzy nie mieli racji. Przynajmniej część z nich zapadnie na chorobę, którą u siebie zdiagnozowali, nim rzeczywiście ich ona dopadła. Który lekarz byłby w stanie zaoferować podobną usługę?
''Pana/pani wyniki są prawidłowe, ale za dwa miesiące zachoruje pan/pani na kambodżańską gorączkę krwotoczną. Przyda się panu/pani taki, a taki lek...''. Gdybyśmy wszyscy byli hipochondrykami, wystarczałaby diagnoza psychologiczna. Leczenie można by wdrażać, nim na cokolwiek zachorujemy. A kolejka do specjalisty w państwowej placówce skurczyłaby się do minimum. I po problemie! 

Każdy wie, jak przyjemnie może być kiedy nikt nie patrzy. Bierzesz dzień zwolnienia i leżąc wygodnie na kanapie, gapisz się w telewizor na jakieś byle co i podjadasz kanapkę spakowaną do szkoły. Zrobiłoby Ci to cudnie, gdyby nie poczucie winy - 'okłamałam wychowawczynie!' O ile przyjemniejszy i w sumie korzystniejszy dla zdrowia byłby ten sam dzień, gdybyśmy byli szczerze przekonani o swojej chorobię, prawda?

Żeby wymyślić sposób leczenia, trzeba mieć pacjenta. Medycyna w pierwszej kolejności opracowuje metody leczenia tych chorób, które są najgroźniejsze i na które zapada najwięcej osób. Jednak kiedy jakaś choroba jest zbyt rzadka, by traktować ją poważnie, to czy komuś pomaga świadomość, że jest w mniejszości, przez co wszystkie środki idą na walkę z innymi chorobami? Bynajmniej... Czy jest zatem coś złego we wmówieniu sobie tej choroby i napędzeniu statystyki zachorowań? Z tego punktu widzenia hipochondria jest podstawą z gruntu szlachetną stawiającą sobie za cel leczenie wszystkich chorób świata.

Przychodnie pełne są ludzi, którzy przesadnie się o siebie troszczą. I bardzo dobrze! To ich wielka zasługa. Gdyby nie hipochondrycy, nie byłoby kolejek. Gdyby nie było kolejek, nikt by nie czekał. Bez oczekujących w ogóle nie byłoby poczekalni, a wtedy ludzi naprawdę chorych wsysałaby w przychodni czarna dziura. Czy tego chcecie? Nie? W takim razie lepiej idź do lekarza z tym pokasływaniem. Może to coś poważniejszego?

W sklepach widuje się ludzi, którzy kupują to, czego wcale im nie potrzeba. Czy postępują tak, bo są niespełna rozumu? Nie. Robią to, żeby poprawić jakość obsługi klientów, która pozostawia wiele do życznia. Hipochondrycy to pacjenci publicznej służby zdrowia, którzy walczą o wyższy standard usług dla wszystkich.

Zresztą kto by chciał żyć wiecznie? Mało jest ludzi tak irytujących, jak ta garstka nawiedzonych, co piją wodę litrami, zjadają kilogramy owoców i nic nie jest w stanie zakłucić ich optymizmu. Osobnicy tego pokroju podczas wakacji zmuszają nas, żeby robić to czy tamto, podczas gdy człowiek chciałby tylko siedzieć i nie robić właściwie nic... Im potrzeba wciąż nowych wyzwań, gdy tymczasem cała reszta rozgląda się za czymś, co da się dobrze zrobić bez wysilania mózgownicy.
 Lubię klapnąć sobie na kanapie przed telewizorem i ograniczyć ruchy do minimum. Jeżeli w tym celu muszę sobie wmówić, że złapałam bakterię szympansów z Mezopotami, to czemu nie!

piątek, 24 września 2010

for ju - ju noł ;)*



Co znaczy "oswoić"?
- Jest to pojęcie zupełnie zapomniane - powiedział lis. - "Oswoić" znaczy "stworzyć więzy".
- Stworzyć więzy?
- Oczywiście - powiedział lis. - Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie.
Lis zaciekawił się:
- Na innej planecie?
- Tak.
- A czy na tej planecie są myśliwi?
- Nie.
- To wspaniałe! A kury?
- Nie.
- Nie ma rzeczy doskonałych - westchnął lis i zaraz powrócił do swej myśli: - Życie jest jednostajne. Ja poluję na kury, ludzie polują na mnie. Wszystkie kury są do siebie podobne i wszyscy ludzie są do siebie podobni. To mnie trochę nudzi. Lecz jeślibyś mnie oswoił, moje życie nabrałoby blasku. Z daleka będę rozpoznawał twoje kroki - tak różne od innych. Na dźwięk cudzych kroków chowam się pod ziemię. Twoje kroki wywabią mnie z jamy jak dźwięki muzyki. Spójrz! Widzisz tam łany zboża? Nie jem chleba. Dla mnie zboże jest nieużyteczne. Łany zboża nic mi nie mówią. To smutne! Lecz ty masz złociste włosy. Jeśli mnie oswoisz, to będzie cudownie. Zboże, które jest złociste, będzie mi przypominało ciebie. I będę kochać szum wiatru w zbożu...

'Mały Książe'



LUBIĘ MALOWAĆ NA ZIEMI !






LUBIĘ SIEDZIEĆ NA ZIEMI!





LUBIĘ ROBIĆ DURNE MINY !




LUBIĘ SŁOŃCE !




Autentyk:
chłopczyki:  E, ona nam robi zdjęcie! 
ja: Ehee!
chłopczyki: No to... Fajny masz aparat bejbe!
ja: xD










MAM MILIARD TAKICH SAMYCH ZDJĘĆ
I NIE OBCHODZI MNIE, ŻE MACIE MNIE ZA NIENORMALNĄ ! 

KOCHAM SWOICH PRZYJACIÓŁ !







Gravity release me,
And dont ever hold me down
Now my feet won't touch the ground.





ZADZIERAM KIECĘ I LECĘ!