czwartek, 29 lipca 2010

3.

Jeszcze tylko ukłon i mogła zejść ze sceny. Niepewnie, powoli majestatycznym krokiem księżniczki, zbliżyła się do progu sceny. Spuściła głowę i z gracją pochyliła się składając ukłon. Na sali panowała głucha, przeraźliwa cisza. I nagle w jej ręce wpada krwisto czerwona róża. Piękna i nieskazitelna. Podnosi wzrok i spogląda na pierwszy rząd. Po raz kolejny widzi jego czekoladowe, przeszywające spojrzenie. Tak po raz kolejny tutaj, przyszedł aby dostrzec ten piękny uśmiech. Przecież tylko dla niego się uśmiechała.


Tamtej nocy obudziły mnie delikatne, nieregularne uderzenia w szybę. Choć tak naprawdę to nie spałam. Nie mogłam zasnąć od momentu kiedy usłyszałam jak w nocy mama płacze. To było parę miesięcy po wybuchu wojny. Płakała bo Ci mężczyźni, co mówili tym dziwnym językiem i chodzili w mundurach, zabrali jej przyjaciółkę. Wtedy wystarczyłam się, że i ją mogą zabrać. Od tamtej pory przestałam spać, a zaczęłam czuwać.
Kiedy podeszłam do okna zobaczyłam mojego przyjaciela. Stał tam i trzymał coś w zmarzniętych dłoniach. Zbiegłam na dół schodami przeciwpożarowymi. Kiedy stanęłam boso na przeciwko niego wręczył mi czerwoną różę. Spytałam skąd ja wziął, a on tylko szelmowsko się uśmiechnął. Ukradł ją. Byłam na niego wściekła, miałam ochotę rzucić mu ta różą w twarz i na niego nakrzyczeć. Od paru dni nie mieliśmy co jeść, coraz częściej zamykano nas w piwnicy, a opuchlizna z twarz kobiet w całej kamiennicy nie schodziła od miesięcy. Nie mogłam jednak wydusić z siebie słowa, byłam taka zmarznięta, że szczękałam zębami. Moje stopy były już fioletowe. Miałam na sobie tylko cienka nocną koszulkę, a wiatr przeszywał moje ciało niczym sztylety. I co z tego, że był czerwiec. Mnie ciągle było zimno. Wtedy on zdjął swój podziurawiony sweter i okrywając mnie nim przytulił do piersi. Był ode mnie naprawdę sporo wyższy. Przestałam być głodna...

Burza oklasków. Tłum wiwatuje.

Z błogiego stanu wyrwał mnie dźwięk zbliżających się kroków. Wszystko, co działo się później było jak film puszczony trzy razy szybciej. Wbiegliśmy do bramy, było ciemno, a ja potknęłam się o jakiś kamień i upadłam w kałuże. Kiedy pomagał mi się podnieś czyjaś wielka łapa przygwoździła mnie do ziemi. Za chwile podbiegła reszta. Było ich trzech albo czterech. Wszyscy krzyczeli : Żydzi, Żydzi!. Tłumaczyłam im że nie, ale oni nie słuchali. To był najgorszy film w moim życiu.

Ona jednak ich nie zauważa. Nie słyszy.
Schodzi ze sceny po raz ostatni uśmiechając się w stronę pierwszego rzędu.

Przez parę godzin leżałam na jego klatce piersiowej. Oddychał. Pociąg nie jechał zbyt szybko i strasznie trząsł. Był wielki ścisk. Znów śmierdziało i znów były szczury. Jednak nie było już tak jak w naszej piwnicy. Nie otwierałam oczu. To wtedy zaczęłam wyobrażać sobie, że coś co się dzieje jest tylko snem, a tak naprawdę jestem na scenie i tańczę. Tylko dla niego.

- A ty znowu nie śpisz kochanie?? - ciepły głos starszej kobiety o pięknych czarnych włosach przyozdobionych białymi pasmami zabrzmiał w dużym spokojnym pokoiku.

Ciągle kazali się nam rozbierać i ubierać. Ogolili nam głowy i zrobili te cyferki na rękach. Ludzie z obozu byli chudsi ode nas i mieli wyłupiaste oczy. Ciągłe krzyki, rozkazy i płacz. Ludzie chorowali na najdziwniejsze choroby. Rzadko dostawaliśmy coś do jedzenia. Nie, to jednak było najgorsze. Zabrali mi go, rozumiesz? Siłą odciągnęli i poprowadzili w druga stronę. W końcu jakaś pani, zmusiła mnie bym jadła. Była bardzo miła, przypominała mi mamę. Mówiła, że mój przyjaciel na pewno żyje i jest teraz z innym chłopcami i mężczyznami z obozu. Nie wierzyłam jej, ale miałam wtedy tylko czternaście lat. Co mogłam wiedzieć o życiu?

- Chciałam posłuchać... popatrzeć - młoda dziewczyna o długich czarnych lokach, wskazuje ręką na pozytywkę z porcelanową baletnicą - Też tak kiedyś tańczyłam... - szepcze prawie do siebie.
Przecież matka dobrze wie, co powie...

poniedziałek, 26 lipca 2010

2.

I nagle pojawiło się upragnione światło, które odebrało wszystkim resztki smutnych wspomnień. Na początku blade i liche, z czasem coraz silniejsze... Przerwało ciemność, jak miecz przebijający wroga.
Walka, walka i walka. Wciąż przez umysły przetaczała się walka. Walczyli z samym sobą. Każdy z osobna i wszyscy razem. Było lato tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku. Mała, ośmioletnia dziewczynka o anielskich blond lokach, stała teraz na dużej scenie. Mała dziewczynka - duża scena. Wyczuwasz ten zbyt prosty podstęp? Trzeba było być albo malutkim, albo ogromnym... Ci średni mieli niebawem zginąć.

I wtedy wybuchła wojna. Jeszcze nie wiedziałam co to znaczy. Ludzie wymawiali to ze strachem, ze łzami w oczach lub wykrzykiwali w rozpaczy. Padało tyle nowych dla mnie słów : zagłada, hitlerowcy, getta, a wystarczyło, by powiedzieli strach i śmierć... Wtedy bym zrozumiała co nas czeka.

Zabrzmiała muzyka. Spokojna. Nuty przepływały łagodnie gdzieś pomiędzy pierwiastkami tlenu, łącząc się łagodnie w stonowanych zachwytach. Niewinna muzyka, tak jak niewinna była dziewczynka w białej sukience, wpatrzona dużymi zielonymi oczami w publikę. Nie, to nie był strach.


Czułam żal. Byłam wściekła, byłam tak potwornie zła na tych ludzi, którzy nie pozwalali mi się z Tobą bawić całymi dniami, jak kiedyś. Miałam pewność, że cała ta godzina policyjna była ich głupim wymysłem. Tylko po to abyśmy nie mogli się spotykać. No bo jaki normalny człowiek wymyślił by coś takiego?

Najpierw ukłon, z gracją i dystansem. Później była już tylko muzyka. Ona była muzyką, każda nuta była oddzielnym krokiem. Białe baletki muskały tylko powierzchnie błyszczącej sceny. To było przedstawienie warte tych wielomilionowych spektakli, nagradzanych cennymi statuetkami. Sposób w jaki jej ruchy przemykały przez powietrze wprawiał w osłupienie całą salę. 'Ona naprawdę ma osiem lat?' szeptano do siebie. Nikt nie spytał jednak jak długo tańczyła, jak często trenowała. Już wtedy zapominano o szczegółach.

Później było już gorzej. Babcia często zamykała nas razem w piwnicy. Jego babcia - moją zabrali Niemcy. Mówiła mu wtedy, że jest moim przyjacielem i musi się mną opiekować, a on chwytał moją dłoń i pomagał zejść po krzywych schodach. Nienawidziłam tej piwnicy. Strasznie w niej śmierdziało, ciągle było mokro i ciemno. Nie raz nawet słyszałam jak obok nas przebiegały szczury. Coraz częściej byliśmy głodni, więc żartowaliśmy, że kiedyś któregoś złapiemy i zjemy. Zawsze jak tam siedzieliśmy z góry było słychać jak jacyś mężczyźni mówią coś rozkazującym tonem. Nie rozumiałam ich, a mama mówiła że to dobrze, że nie powinnam. Jak już wychodziliśmy po paru godzinach, jego babcia i moja mama miały posiniaczone twarze. Kiedyś nawet mojemu tacie połamali żebra. Nie wiem dlaczego to robili. Wiedziałam tylko, że nienawidziłam tej piwnicy. Ale lubiłam w niej siedzieć z nim, moim przyjacielem.

Muzyka dobiegała końca. Widownia przeczuwała to niepewnie, wiercąc się w fotelach. Ona tańczyła dalej, szybciej. Piruety . Szpagaty. Kolejne westchnienia. Niepozorny uśmiech. Koniec. Muzyka ustała. Publika zamarła, wciskając się w fotele starego teatru. Nie patrzyła na nich. Nie tańczyła. Nie czuła się już tak pewnie.


Coraz częściej mówiło się o obozach. Podobno wysyłano tam ludzi i ich zabijano. 'Drukowano' ludziom na rękach takie śmieszne cyferki i zamykano w małych pomieszczeniach. Mniejszych i gorszych od naszej piwnicy. Kiedyś zabrali do takiego obozu też moje tatę. Pomyślałam, że poszedł tam szukać rodziców mojego przyjaciela. Tata był dobry i pomagał innym. Często pozwalał spać w naszym mieszkaniu obcym ludziom, dawali im razem z mama jakieś jedzenie, a babcia mojego przyjaciela cerowała im ubrania, albo dawała nowe. Kiedyś była u nas taka dziewczynka, była młodsza ode mnie i miała na rączkach te śmieszne cyferki. Udało jej się uciec razem z ciocią, ale jej rodzice tam zginęli. Mój tata też nigdy nie wrócił.















niedziela, 25 lipca 2010

Placki... Placki... i Placek and Placusie !!!





















Witam szanownych czytelników tegoż blog-spota (wypota). Jam jest Justin Bieber i opowiem wam jak uczynić placki i stać się sławnym piosenkarzem rozpoznawalnym jako dziewczynka z przetłuszczoną grzywką.

Pewnie zadajecie sobie pytanie...? No właśnie jakie pytanie? Czemu jestem taki szałowy...? Odpowiedź jest prosta gdyż w dzieciństwie jadłem dużo placków gdyż jestem z Kanady (ciekawostka Biebera!) i konsumowałem je z syropem klonowym a jak wiadomo liść klonu jest symbolem kanady (ciekawostka Biebera!). Zapewne wielu z was osiągnęło już pewnie pewien stopień irytacji swoją osobą i tym jak wyglądacie. Wasza cera jest nieidealna a włosy nie dość przetłuszczone?  Jest na to rada moja droga (nie sądzę żeby panowie byli zainteresowani przepisem na piękność) ...

Musisz wpieprzać placki garściami a syrop klonowy niech ci pępkiem wyłazi!
A teraz prosty przepis na sukces i uznanie (wśród kobiet głównie).


Składniki na 4-6 porcji:
• 1,5 szklanki mąki
• 3 jajka najlepiej z lodówki Bieberów
• kubeczek jogurtu naturalnego lub maślanki (150 g) - dobre na cere!
• 60g masła, roztopionego
• 150 ml gazowanej wody mineralnej
• masło do smażenia
• 2 łyżeczki proszku do pieczenia
• szczypta soli
• łyżka cukru
• syrop klonowy - dobry żel do włosów

Przygotowanie - 30 min.
Roztopione masło lekko przestudzić w w czasie studzenia delikatnie zarzucić grzywka w prawo, wymieszać z roztrzepanymi jajkami (w międzyczasie przerzucić grzywkę z prawej strony na lewą), wodą mineralną i jogurtem lub maślanką. Dodać przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia, cukier, szczyptę soli i dokładnie wymieszać. Na niedużej patelni rozgrzać masło, smażyć placki z obu stron po ok. 1-2 min a wszystko to robimy śpiewając do naleśników czule i namiętne "ooołłł Bejbe Bejbe!!"  . Podawać polane syropem klonowym i domieszką Biebera ;>.



Teraz jesteście już prawie tak samo fajni jak ja! No oczywiście pomijając moje sexi teledyski, sukces i międzynarodową sławę... i grzywkę... i mój niesamowicie męski głos (mrrrr...) No więc kończąc ten interesujący i pouczający wpis.. CIAO BELLA!!! moi fani!!!


A teraz zagadka dla wszystkich z nagrodami!!!!!
A więc pytanie brzmi następująco - Kto napisał tą notkę i wooogóle WTF?!
odpowiedzi kierujcie na nr gy gy ----> 1288520   :****
Główną nagrodą będzie Twój własny wpis na tym oto blooogu (tematyka dowolna) zapraszam do zabawy!!!
* możliwość zachowania anonimowości , więcej info pod numerem podanym powyżej... :)





  na koniec słit fotki bohatera tej notki :P




autor: Paryzant K

czwartek, 22 lipca 2010

Lublin!

Dziś czas na Lublin!
Daruję sobie może wszelkie opisy dotyczące tego jak wcześnie dzisiaj wstałam, jak długo jechałam i co robiłam minuta po minucie. Niech przemówią zdjęcia!                                                      (sorry Szymon :| )











To miasto ważnych spraw i krótkich miłości.

Każdy wieczór jest inny, centrum świeci na żółto.
Nad chodniki, nad bramy, kochankowie w futrynach,
Znajomości nad ranem, samoloty z papieru...
(Muchy - 'Miasto doznań')






iii...
przerwa na to, co Justyny lubią najbardziej!







Dziękuję za uwagę.
Z poważaniem: 
przyszła studentka. ;p



poniedziałek, 19 lipca 2010

1.

Płachta purpurowego materiału miękko spływająca na scenę unosi się do góry.
Jej brzegi ciężko zwisają ku dołowi. Wszystkiemu winna jest grawitacja. To ona ciągnie w dół, kiedy chcemy się wzbić w powietrze, to ona nie pozwala się odbić. I to z jej winy ta kurtyna jest właśnie tak ciężka.
Kiedy w końcu znajduję się tak wysoko, że nikt z widowni jej nie widzi, pełnej sali ukazuje się scena.
Oblana cieniem przechodzącym w czerń, spowita mrokiem.

Ta pani na widowni w trzecim rzędzie - tak, właśnie ta w tym dużym zielonym kapeluszu o wyniosłej minie, wpatruje się w tą pozornie bezdenną dziurę i widzi swoje życie. Marne, nic nie warte życie. Każdą przegraną chwilę, którą spędziła na wydawaniu pieniędzy podstarzałego męża. Pozornie szczęśliwa, a w środku pusta jak scena. Albo ten pan w piątym rzędzie z lekką łysiną na czole i w niemodnym fraku. Dla niego scena jest symbolem przegranej. A co przegrał? Przegrał własne życie, kiedyś dawno temu. Już zapomniał jak - to nie ważne. Już za późno. Teraz może oglądać scenę swojej próżności. Za jego plecami słychać szmery i ciche czułe szepty dwojga zakochanych. Kiedy podchodzi się bliżej, można zauważyć ręce młodego chłopaka wędrujące po udzie zarumienionej dziewczyny. Ona szeroko się uśmiecha, a jej oczy mówią 'chce więcej!'. Zajęci sobą nie zauważają innych. Ta starsza pani obok nich, właśnie tego im zazdrości. Dla niej czarna scena jest ukazaniem uczucia któremu pozwoliła odejść ze zbyt błahego powodu. Jednak ona nie wie, że młodzi jeszcze nie zauważyli, że kotara się podniosła. Kiedy to zrobią, ich ręce się rozplotą, a miny zrzedną. Zobaczą przed sobą niepewną przyszłość i szarość dnia codziennego. Tak jak setki, a może i tysiące innych widzów, przestaną się uśmiechać i zobaczą, jak wszystko do czego dążyli, obraca się w bezsensowną czarną nicość.

I tylko ten mały chłopiec o szczupłych dłoniach w poszarpanym ubraniu w pierwszym rzędzie, nie zrozumie ich zachowania. On nie zobaczy tego co oni. Dla niego świat stanie otworem. Przecież nic nie przegrał, po prostu nigdy niczego nie miał. Nic nie starci bo niczemu nie zaufał. Właśnie w tej czarnej scenie zobaczy nadzieje na lepsze życie. Zobaczy pustkę, którą sam wypełni sobie pragnieniami. Jego marzenia stworzą piękny, kolorowy obrazek. Taki jak ten, który malowała pani w zielonym kapeluszy jeszcze 10 lat temu. Wtedy to był skromny, mały domek na wsi. Niby nic, a jednak coś. Dzisiaj miała ogromną wille niby coś, jednak nic. Pan z łysinką malował własną firmę - mały sklepik z kwiatami na uboczu uliczki w Paryżu.
Dzisiaj widział już tylko stół z kartami i przegrane marzenia w barze na przedmieściach Moskwy. Kochankowie namalowaliby świetlaną przyszłość, jednak teraz widzą szarą rzeczywistość.
A starsza pani oddałaby ostatniego centa aby móc choćby i jedną barwą czerwieni namalować ostatnie wspomnienie twarzy kochanka. Dzisiaj to jednak była szara, mała, kamienna mogiła gdzieś na Powązkach.
I tylko chłopiec malował tęcze. Tylko on nie rozumiał tych ludzi uparcie gapiąc się na scenę.

*Byliśmy wtedy tacy młodzi. Niczego nie rozumiałeś, a już chciałeś się buntować. I ten twój szelmowski uśmiech. Uwielbiałam go wiesz ? Co niedziele zasiadałeś w pierwszym rzędzie i cierpliwe czekałeś.

środa, 14 lipca 2010

Życzenie.




Ostatnio jakoś się tak zdarza, że zupełnie nie mam głowy do pisania czegokolwiek. 
Z jednej strony potwornie się nudzę, ale z drugiej mam jednak pewne sprawy do załatwienia.
Paradoks.
Ale, ale, ale... Żeby dzieci nie płakały, to coś im się dostanie dzisiaj ode mnie. ;]
Tabletki wywołują stan nieporządany - senność. I ja się pytam WHY?










Jest sama. Sama i zagubiona, z zapowiedzią czegoś nieodwracalnego zapisaną na dygocącym ciele.
Chcąc uciec przed samotnością i potwornym strachem, chętnie zadzwoniłaby do dzieci i obsypała kosztownymi upominkami wnuki. Gdyby je miała. Ale nie ma dzieci, ani wnuków, ani męża, ani kochanków, ani prawdziwych przyjaciół, którzy dotrzymaliby jej towarzystwa. 
Sama, z tymi wstrętnymi kwiatami na wykładzinie - myśli.
Sama wypije szampana, otworzy prezenty, pośmieje się, zje dobry obiad i podziękuje za niego Panu, sama powita nadchodzący rok, sama uściśnie nikogo i sama umrze. 
Gryzie paznokcie, pielęgnowane co dzień przez manikiurzystkę, i znów układa wargi do uśmiechu. 
Mechanicznie otwiera usta.

- Mariooo! - krzyczy! - Nie zamierzam zdechnąć w tym przeklętym łóżku!

Maria, która zajęła się tymczasem myciem okna, rzuca wszystko i pędzi do sypialni.

- Czego sobie pani życzy, mademoiselle? - pyta zaglądając do środka.
- Czego sobie życzę... - mówi z namysłem staruszka. - Zrozumieć, czego sobie naprawdę życzymy, nie jest tak łatwo, jak się niektórym wydaje... - I posyłając pokojówce posępne spojrzenie, wybucha: - Wiesz, czego sobie życzę, idiotko? Mieć jakieś życzenia! Tego sobie życzę!

...
Za uchylonym oknem stado wróbli skupionych wokół latarni. Bezbarwna, zimna mgła pełznie po ścianach otaczających hotelowy dziedziniec. Na ulicy jest cicho. W królewskim apartamencie - jeszcze ciszej. 
Na zewnątrz szeleszczą przynajmniej poruszane wiatrem magnolie...







lubię bardzo (ostatnimi dniami)  :)

piątek, 9 lipca 2010

O czym myślisz?

Wiesz, że można nie myśleć? Lub jak kto woli myśleć o niczym.  Nie jestem pewna czy wiem jak wygląda takie niemyślenie, ale skoro to możliwe, to musi być czymś co dałoby się ująć w słowa.

Spytałam go kiedyś o czym myśli, a on odpowiedział, że o niczym. Powiedziałam ''jak to o niczym, zawsze  myśli się o czymś''. On mi jednak odpowiedział że nie, nie zawsze. Miałam wtedy szesnaście lat, pomyślałam, że może jestem jeszcze za młoda, aby nie myśleć. Może do tego trzeba się odpowiednio zmęczyć się życiem? Wiesz, wyczerpać sobie bateryjkę tak, aby co jakiś czas musiała się wyłączyć i podładować.  Jednak czas leciał, a moje myśli wydały  się wręcz rosnąć na sile. Wtedy zaczęłam coraz częściej pytać się ludzi o czym myślą.  Ku mojemu zaskoczeniu, a być może i rozczarowaniu, coraz częściej słyszałam ''o niczym''. Czasem dochodziłam do wniosku, że może mówili tak, abym się odczepiła, albo nie chcieli pozwolić abym weszła w ich głowę. Może coś w tym było, chociaż większość z nich upierała się przy tym, że można nie myśleć.

Niestety dzisiaj jako dziewiętnastoletnia dziewczyna, nadal nie umiem tego opisać. Nie ubiorę przecież w słowa czegoś czego nigdy nie doświadczyłam. Może niemyślenie to pustka, takie zupełne nic. Ale pustka w głowie nie oznacza braku myśli, bo jeśli ją odczuwamy to jednak szukamy jej przyczyny. Analizujemy, a analiza uruchamia myśli. A więc myślimy automatycznie, to jest odruch bezwarunkowy.
Moje myśli są jak bałagan w mojej głowie. Czasem są jak nieład artystyczny - wtedy piszę. Innym razem są jak sala po brzegi wypełniona hałasującymi ludźmi - wtedy szaleję. Myśli oplatają mój mózg w każdej jego części. Niemalże czuje jak wiercą się i krążą. To zupełnie jakbym podzieliła siebie na kilka części. Jednak każda z nich nadal pozostawałaby mną. Nie byłaby tylko częścią, jedną czwartą albo pewnym procentem mnie. Była by mną. I każda taka JA myślałaby o czymś innym. Jedna powtarzałaby non stop jakieś głupie zdania, druga analizowała książkę przeczytaną wczorajszej nocy, trzecia zastanawiałaby się czy nie założyć czerwonej sukienki, a kolejna czy iść do sklepu teraz czy za godzinę, podczas gdy ta ostatnia siedziałaby nad laptopem i pisała książkę.  Tylko, że wszystkie JA, to tak naprawdę jedna JA. Jedna JA, która  ma w swojej głowie ten nieznośny bałagan.
Nie wiem czy go lubię. Pozwala mi przecież być mną. Nie budziłabym się sobą, gdybym nie zasypiała jako ja. A przed snem myślę o tym co było, co będzie, myślę o X do którego wysyłam w nocy sms'y, o Y który pewnie zarwie całą noc aby następnego dnia mówić, że się nie wyspał, o Z, która uczy się przy laptopie, myślę o tym jak bardzo ich potrzebuję. Czasem myślę o niej, o nim i nawet o Tobie.

Cogito ergo sum. Cieszę się, że Kartezjusz już był, że to powiedział.  Co z tego, że nasza cywilizacja wydaję się być dalece rozwinięta, skoro nie mamy pewności, że gdyby nie Kartezjusz, Newton, Einstein czy Kopernik, nadal nie stali byśmy w miejscu? Ah, to oczywiste, że nie tylko oni byli tak inteligentnymi ludźmi na przestrzeni wieków, jednak oni mieli odwagę powiedzieć o tym światu.  Może i świat nosił setki a nawet tysiące ludzi inteligentniejszych od nich, jednak to oni się odezwali. Oni podnieśli rękę i wstali wśród tłumu, nie bojąc się różnicy wysokości. Kiedyś tak właśnie było. Potrzeba było odwagi, aby zmieniać świat. Dzisiaj odwagę ma każdy kto potrafi powiedzieć na głos swoje myśli.  W XXI wieku mamy miliardy ludzi, którzy swój uzewnętrzniają nam swój bałagan. Jednak tym razem nie oni są odważni, a świat który im wierzy. Nie potrzeba nam nowych bohaterów, ale potrzeba nam świata, który odpowiednio to posprząta...

środa, 7 lipca 2010

Pismo obrazkowe.

Może dlatego, że ziemia jest kulą, zawsze wracamy do punktu wyjścia, a historia, jak twierdzą nudziarze, kołem się toczy...

Tak czy inaczej, ludzkość wraca do systemu jaskiniowego i porozumiewa się coraz chętniej za pomocą obrazków. W ulotce wyjaśniającej domowe użycie farby do włosów wszystko jest narysowane: zegarek, gumowe rękawiczki, włosy. Szkoda, że nie narysowano zacieków na szyi, plam na ręcznikach i upapranej umywalki, wszystko z czerwonym napisem: achtung-attention-wnimanije, czyli uważaj, farba brudzi!
No, ale nie wszystko da się narysować. Zakaz wjazdu, płeć toalety czy nie wkładaj nogi pod wagon metra - to łatwe. Ale co z uczuciami? Tutaj pomagają nam filmy rysunkowe, czyli animacje. Na przykład narzeczony odszedł: wysyłamy SMS ze smutnym pieskiem, szukamy pracy: krasnoludek zbiera grzyby, mamy grypę... Zaraz... O! Jest! Nos, z którego kapie. I proszę, wszystko jasne. Po co pisać jakieś tam: Szanowny Panie, z przykrością zawiadamiam, że z powodu grypy jestem zmuszona odwołać nasze spotkanie. Serdecznie pozdrawiam, żywiąc nadzieję, że przełożenie planowanej wizyty nie będzie zbyt wielkim kłopotem... To strata czasu!

Posługujemy się skrótami, nie używamy kropek, przecinków - że nie wspomnę o myślnikach. Przypuszczam, że w hieroglifach wykuwanych w skale też robiono skróty, w końcu ręka boli od tego kucia. To czemu zamiast faraon nie napisać tylko fa? I tak wszyscy wiedzą o kogo chodzi. No i pewnie dlatego przez tyle lat różni archeolodzy i językoznawcy nie mogli tych hieroglifów odczytać.
Pismo staje się nieczytelne, rysunki przekazują treść infantylnie. To co nam pozostaje? Tylko fotografia. Wydaje się być najbardziej rzetelnym i obiektywnym sposobem ( w końcu zdjęcia robi się obiektywem!). Widzimy, co widzimy, a jaki jest na przykład koń, to każdy wie, bo może go na własne oczy zobaczyć. No i tu się mylimy. Fotografie często kłamią. Wystarczy zobaczyć twarze znanych kobiet na okładkach kolorowych pism. A gdzie zmarszczki, a gdzie drugi podbródek, co się stało z tym zezem czarownicy? Najwyraźniej schowano go pod firanami rzęs, które namalował sprytny komputer, a my w to wierzymy i uważamy za prawdziwe. Ale za to nakręcony film z imprezy, która wydawała się czarująca, głównie dlatego, że ktoś po paru piwach doskonale udawał małpę, bujając się na żyrandolu jest dowodem gafy towarzyskiej. Ale w tym przypadku informacja obrazkowa mówi prawdę.

Zresztą nie chodzi tylko o sam przekaz. Czasem chcemy coś uwiecznić, zatrzymać dla potomnych, mówiąc słowami poety "ocalić od zapomnienia". Na przykład wakacje, daleką podróż, wschody i zachody słońca, więc co robimy? Czy piszemy list, pamiętnik, felieton do gazety? Nie. My pstrykamy fotki, zatrzymując na wieczność to, co wydaje się piękne. Potem przeglądamy fotki zatrzymując na wieczność to, co wydaje nam się piękne. Potem przeglądamy i co widzimy? Stoję krzywo, a za mną prosta wieża w Pizie, nasz autokar od tyłu albo plastikowa miska na kempingu w Grecji. Chyba nie warto tego wklejać do albumu. Zresztą kto dziś robi albumy? Zdjęcia przechowujemy w komputerze, który za chwilę będzie taki mądry, że wszystko poprawi, skoryguje, namaluje, a wtedy nasza miska z Grecji przestanie być plastikowa i zmieni się w zabytkową misę z marmuru.

Uważajcie, bo pismo obrazkowe, chociaż wygląda dziecięco, niewinne nie jest. Może warto nie odrzucać starej mody pisania pełnymi zdaniami, za pomocą liter. Proszę, przynajmniej spróbujcie..

czwartek, 1 lipca 2010

Ich grolle nicht.

Miała wstręt do patrzenia.
Omackiem odnalazła łóżko, położyła się.
Kiedy ustał wielki trud równowagi - złudne szczęście napełniło strudzoną : 'będzie dobrze...
Powtarzała ''będzie dobrze'' i cieszyło ją, że nie słyszy tych słów poza sobą, tylko w sobie - w skroniach,
w żyłach, w gardle...
''Będzie dobrze'' -szumiały myśli...



Myśli ucichły, wargi rozciągneły się w uśmiechu ale... ten uśmiech nie był  jej.


'Ich grolle nicht
Und wenn das Herz auch bricht...'








fotografując piękną Anne:






















A z wyników matur nie jestem zbytnio zadowolona.

Część ustna:
1. Język polski 80%
2. Język angielski 95%

Część pisemna:
1. Język polski (podst.) 71%
2. Język polski (rozsz.) 70%
3. Matematyka 40%
4. Język angielski 86%
5. WOS (rozsz.) 46%
6. Historia 52%

Morał tej bajki jest prosty i wszystkim znany, to tylko zdamy, co się nauczymy sami! ;]
(szkoda tylko, że uczyłam się dzień przed, a nie miesiąc przed) ;/

Idę się pobawić w piaskownicy. ;]