piątek, 27 sierpnia 2010

Kiedyś w końcu przestanie padać...






TEGOROCZNA SZKOCJA:






Siedziałam na tym durnym łóżku wsłuchując się w płacz ciszy. Gładziłam dłonią jedwabną pościel. W chwilach, w których pozwalam sobie zapomnieć, wyobrażałam sobie, że płynę na dużym liściu i rękę zamaczam w chłodnej wodzie. Lubiłam to uczucie: czuć, że płynę, jednak mieć pewność, że nie utonę. Zamykałam i otwierałam szybko oczy, dając sobie złudzenie fal. Od jakiegoś czasu wszystko stawało się złudzeniem, które oplotło mnie bez pytania.
Świat idealny nie istnieje - nie miałam co do tego wątpliwości. Skóra swędziała mnie od nadmiaru emocji. To dziwne bo stała się tak przezroczysta, że zapomniałam o jej istnieniu. Zapomniałam o wszystkim, co mnie tworzyło. Stałam się tak jakby przezroczysta, choć nadal posiadałam swoje zdjęcie na twoim biurku.
Spojrzałam na okno. Co było tak ciekawe, że wpatrywałeś się w to od dwudziestu minut? Powiedz mi, co tak szaleńczo przykuło twoją uwagę. Nie odnalazłam jednak nic poza czernią nocy i tłuczącym o szyby deszczem. Deszczem, który robił z ciebie idiotę.


Koszulka zmarszczyła ci się na ramieniu, zupełnie tak jak wtedy, gdy patrzyłeś z okna jak idę w stronę twojego domu. Wiem, że nie mogłam tego wiedzieć, nie było mnie wtedy za tobą. Nie stałam w tym pokoju jak teraz i nie mówiłam do ciebie. Szłam tą drogą, której ty teraz nie chcesz widzieć. Zamykasz oczy, ale ona wyłania się z deszczu i układa w kolorowe ilustracje. Mogłam nawet ciebie wtedy nie znać. Mogłam być na spacerze albo wracać ze szkoły. Mogłam być kim tylko bym chciała, ale byłam sobą i widziałam zagięcie na twojej koszulce.
- Przepraszam... - szepczę ci do ucha.
Chciałam się pojawić i chciałam być. Wiem, że to popsułam, że nie powinnam była dopuścić do tak wielu wydarzeń.
Nie ważne, że czegoś nie chcemy, jeśli w końcu i tak to robimy. Jeśli potrafimy siłą woli zaprzeć się myślami na klamce od drzwi do zdarzenia, a po chwili wyważamy je mrugnięciem powieki, nic nie może nas usprawiedliwić. Podobno są na świecie rzeczy, na które nie mamy wpływu... Ale to nie prawda.


Zsuwam się delikatnie z łóżka i przechylam ciało w twoją stronę. Gdyby moja głowa nie była teraz pochłonięta przez inne myśli, zwróciłam bym uwagę na to jak bezdźwięcznie to zrobiłam. Jednak zamiast tego, dudni coś we mnie. Jeden prosty dźwięk, który nie pozwala się skupić, nie daje mi myśleć. Sumienie? Czy to właśnie wyrzuty sumienia ustawiają się jeden za drugim i krzyczą w nadzwyczaj piskliwy sposób?
Nie patrzysz na mnie. Przez cały ten czas ani razu się na mnie nie spojrzałeś, nic nie powiedziałaś, nawet nie drgnąłeś. Deszcz za oknem stał się ważniejszy. Wszystko nagle mnie przykryło, niczym olbrzymia czapka niewidka.
Wiem, że chciałbyś mnie nienawidzić. Było by ci łatwiej. Nam obojgu by było... Nie wyciągałabym teraz rąk w twoją stronę i nie łapałam bym w nie chłodnego powietrza.
Nie otwieram ust, ale zaczynam krzyczeć. Błagam wybacz! Padam na kolana, a po moich policzkach spływa deszcz. Dlaczego teraz na mnie nie patrzysz? Myśli przewracają się i tłuką. Dźwięk jest coraz głośniejszy. Zwariuję od tego albo pęknie mi głowa. Rozsadzi mi ją na małe kawałeczki, które przy sprzątaniu wmieciesz pod łóżko.
Dźwięki mają obrazy i zapachy... Ale ja nie chcę o nich pamiętać, za dużo tam białego... Ten biały jest ostry i przebija mi cię przez każdy centymetr ciała. Jestem rozrywana na kawałki. Trzymam się kurczowo twojej dłoni, ale ten dźwięk tak bardzo mnie boli.
- Przepraszam, naprawdę nie chciałam...
Wiesz, kiedyś w końcu przestanie padać.

1 komentarz: