piątek, 3 września 2010

Niezwykle nudna relacja, z niezwykle ciekawej podróży.









Szanowni Państwo! 




W owym dniu, jakim jest zacny trzeci dzień dziewiątego miesiąca, pragnę Wam złożyć relację z mojej podróży do miasta Lublin. Celem mojej wizyty były oględziny mojego przyszłego mieszkania. Być może nie będzie to relacja interesująca, nie będzie też być może w żaden sposób zajmująca (tak, wiem, że napisałam zdanie, w którym ujęłam dwa podobne związki wyrazowe, ale proszę na to uwagi nie zwracać, wszakże jeszcze nie studiuje, warsztatów prasowych nie miałam, więc... CI-CHO-SZA!).

Po tym jak zaczęłam swój jakże to wspaniały dzień o godzinie piątej minut zero zero, udałam się pociągiem w stronę miasta liczącego nie wiem ilu mieszkańców ( chodzi o Białą Podlaskę - przyp. red.). Będąc na miejscu o godzinie 7.00 oczekiwałam na busa, który okazał się być o godzinie ósmej dziesięć. Musiałam się, a właściwie musiałyśmy się (ja, Anna oraz Agnieszka) przemieścić w trybie natychmiastowym na zupełnie inną ulicę - zrobiłyśmy to w ostatniej możliwej minucie. A wszystko to za sprawą zmiany przewoźnika.
To nic, że pomimo wcześniejszej rezerwacji miejsc, spędziłam około pół godziny kucając na podłodze. Muszę przyznać, że było to bardzo pouczające doświadczenie: odstępując miejsca koleżankom, zyskujesz możliwość otrzymania od nich kanapek.





Ja oraz Agnieszka w trakcie spożywania pokarmu, w formie wafelków, które i tak zacne nie były. 
(Moja mama robi lepsze! )


Zdjęcie poniżej ukaże mój sposób jedzenia. Ponoć jem jak chomik, pakując posiłek w policzki. Obawiam się, że muszę przyznać rację wszystkim tym, którzy tak myślą. Zauważyłam też, że mam za długą grzywkę i jutro muszę ją koniecznie ukrócić. Dalszych spostrzeżeń rozwijać nie będę... (na zdjęciu z Anną).






Po długiej dwugodzinnej i jakże nużącej podróży, zjawiłyśmy się w końcu na miejscu. Odebrała nas kolejna już w tej opowieści Anna - moja przyszła współlokatorka. 
Zakupiłyśmy bilet, który w Lublinie zaskakująco niewiele kosztuje - 1,20 PLN.
Wiem, że w swej opowieści przedstawiam fakty zupełnie nieistotne, ale wpis stylizuję na mega nieciekawą relację, więc tak być po prostu musi. 
Wracając do opowieści... Autobusem nr. 29 dojechałyśmy na miejsce. Naszym oczom ukazał się wysoki, okazały, jedenastopiętrowy budynek. Posiadał nawet windę i domofon. Dla osoby takiej jak, były to rzeczy całkowicie nowe i zaskakujące. (ironia). 


Element mojego przyszłego adresu zamieszkania:

Z kolei nieco niżej, możecie ujrzeć mój wspaniały budynek mieszkalny, w pełnej krasie! 


Ogółem me zamieszkawielnistko (taki to mój osobisty neologizm)  jest doprawdy zacne: posiada dwa pokoje, łazienkę, kuchnię, przedpokój i balkon. Póki co nie będę przedstawiała jego wnętrza, gdyż poświęcę temu oddzielną notkę. Postanowiłam swój pokój urządzić z wyobraźnią i kreatywnością, jak na niedoszłą studentkę architektury wnętrz przystało.
Ale o tym kiedy indziej.

Aha, zapomniałam dodać, iż będę żyła przez najbliższy rok z Agnieszką oraz z Anną, ale nie tą, która jest na zdjęciu. ( W tym właśnie momencie narażam się na niezwykle krwawy mord na mojej osobie). ;O




Odnośnie Anny (mej współlokatorki) to okazała się ona, jak już wspomniałam, niezwykle zacna. Mamy podobne gusta muzyczne, podobne nieco charaktery itp. itd. Droga Anno, jeżeli to czytasz, to wiedz, że pozdrawiam Cię siarczyście i ogniście!! W ogóle to dała mi ona przymierzyć swą suknię!


NEW HOT FOCIA/ EMO STYLE!




 Co, do powrotu, on również nauczył mnie wielu nowych rzeczy m.in.
  •  posługiwania się rozkładem :
  • jazdy w ścisku,
  • uczynności w stosunku do błądzących turystów
  • sprintu na busy
  • jazdy w głodzie
  • powstrzymywanie tzw *'porzygu'  
  • snu w niewygodnych pozycjach
i wielu, wielu innych... :)





INNE:

Mój nowy sąsiad (drugiego nowego sąsiada zapomniałam poinformować - wybacz Szemku-Czemku ;p )


Moje małe przesłanie na koniec: czytając tego bloga nie waż się palić tytoniu! (foto z mej windy).

7 komentarzy: