sobota, 20 sierpnia 2011

tani romans [Ewa cz. 2]

Skręcili przy Floriańskiej i weszli na linię A-B. Szli w cieniu akacjowych drzew ciągnących się długim rzędem wzdłuż chodnika po tej stronie Rynku. W miodosytni 'Pod Krzyżykiem' było pusto, nie licząc trzech mężczyzn siedzących w głębi sali, z których jeden już spał, wspierając się o skraj stołu, a dwaj pozostali trwali w ponurym, pijackim zamyśleniu nad karafką wódki. Ewa machinalnie podeszła do stolika, gdzie zwykli byli siadac, znajdującego się nie opodal bufetu, tuż za kamiennym filarem podtrzymujący piękny, beczkowy strop. Nie zdążyli usiąsc, gdy pojawił się przy nich uśmiechnięty kelner.
- Dobry wieczór państwu - powitał ich wesoło. - Dawno państwo nie zaglądaliście do nas... No, ale to nic dziwnego. Urlopy, wakacje... W lecie zawsze świeci u nas pustkami... Czym mogę służyc?
Krzątał się gorliwie, omiatając ściereczką czysty obrus, poprawiał krzywo ustawione krzesła, zmienił popielniczkę, ruchliwy i pełen niewyczerpalnej energii.
- Będziesz coś jadła? - zwrócił się do Ewy?
- Nie. Jestem po kolacji.
Gara spojrzał na kelnera.
- Proszę, niech nam pan poda karafkę wódki - powiedział.
- Wódeczka jest - odrzekł szybko kelner. - Zimna. Dobra.
- Świetnie.
- Czy zakąseczkę również podac?
- Jak zwykle.
- Fasola z pieprzem jest. Już podaję.
Ruszył od stolika prawie biegiem. Ewa odprowadziła go rozweselonym wzrokiem.
- No to co, Franuś? - dobiegło ich z kąta sali.
- Chyba sobie chluśniem, bo inaczej uśniem...
- Za co pijemy?
- Za jedną nereczkę, za drugą i za wątróbkę...
- Może byc...
- No to cyk...
Kelner pojawił się wkrótce przy stoliku, niosąc grube ziarna białej fasoli obsypane z wierzchu mielonym pieprzem, ustawił przed nimi talerzyki i kieliszki, a potem obrzucił stół krytycznym spojrzeniem.
- Fasola jest - meldował. - Kieliszki są. Wódka zaraz będzie. Zimna. Z lodu.
Zawrócił gwałtownie w miejscu i pobiegł w kierunku bufetu. Ewa roześmiała się serdecznie. Nagle coś się stało. To było zupełnie, jak gdyby pękły skuwające rzekę lodowe zapory, a woda grożąca wylewem ruszyła z szumem swoim zwykłym korytem. Bo i on również w tej chwili śmiał się, właściwie bez szczególnego powodu, ale natychmiast odczuł ulgę, a gdy przy stoliku pojawił się znowu kelner, popatrzył na Ewę ciepło, z dawną nieomal sympatią.
- Wódeczka jest - stwierdził triumfalnie kelner nalewając do kieliszków. Odstawiwszy karafkę, spojrzał na nich wyczekująco. Ewa dotknęła dłonią pękatej karafki. Uniosła wzrok na kelnera i stwierdziła z udaną powagą:
- Zimna. Z lodu.
- A nie mówiłem? - ucieszył się zadowolony. - Jak powiedziałem 'jest' to jest...
Odszedł z głębokim ukłonem, drobnym, nerwowym krokiem. Wypili w milczeniu. Gara napełnił natychmiast opróżnione kieliszki. Kelner uruchomił milczące do tej pory radiolę. Z głośników przypłynął do nich głos gitar. Na salę wdarła się hałaśliwa czereda studentów. Śmiejąc się i pokrzykując zajmowali miejsca przy stolikach. "Kobieto, jeśli potrafisz rozmawiac z Bogiem, przybądź na moje wołanie" - śpiewał Luis Alberto del Parana. - "Chociaż wiem, że jeśli się nawet przy mnie zjawisz, moje serce nie przestanie  nadal byc samotne"...
- Grzegorz... - wyszeptała nagle Ewa. - Grzegorz...
Spojrzał ponad stolikiem na jej wzruszoną twarz.
- Pocałuj mnie.
Ujął jej twarz w obie dłonie i pocałował w czoło.
- Wiesz?... - zająknęła się. - Uwierzyłam w to, co mówiłeś do mnie przedwczoraj.
Uśmiechnął się.
- Jestem zręcznym kłamcą, Ewo! - powiedział.
- Dlaczego kłamałeś?
- Broniłem się.
- Przed czym?
- Przed tobą - odrzekł w zamyśleniu, teraz już całkowicie łagodniejąc. - Przed miłością...
- Nie chcesz mnie kochac?
- Kocham cię - powiedział spokojnie. - Kochałem cię zanim się poznaliśmy... Już wtedy... I chyba nigdy nie potrafię się z tego wyzwolic...
Uśmiechnęła się uszczęśliwiona.
- Przed miłością nie trzeba się bronic - powiedziała cicho.
Sięgnął po kieliszek.
- Jestem bardzo zmęczony - stwierdził znużonym głosem, niemal żałośnie. - Nie chcę więcej cierpiec. Pragnę tylko ciszy i spokoju...
Ewa położyła na jego dłoni, obejmując kieliszek, rękę.
- Kochany... - szepnęła - Mój drogi... Wiesz... Ja tak bardzo... Codziennie pisałam do ciebie listy... Mam ich w domu całą furę... Tak bardzo pragnęłam byc znowu z tobą.
Milczał. Słyszał rosnący za plecami gwar. Co jakiś czas na sali wybuchał gromki śmiech, swobodny i niczym nie skrępowany. Drażniący chichot rozanielonych dziewcząt. Butne, pewne siebie głosy młodości. Przymilne i natarczywe gdakanie kur. Pełne triumfu pianie nastroszonych i zadziornych kogucików. - Gdybym mógł jej zaufac... - pomyślał. - Gdybym mógł jej znowu uwierzyc...
Ewa uniosła do góry kieliszek.
- Za nasze spotkanie - powiedziała z rozjaśnioną twarzą. - Strasznie się cieszę, że jestem z tobą...
Wypili.
- Nie będziesz miała przykrości? - zapytał ostrożnie.
Popatrzyła na niego zdziwiona.
- O czym myślisz?
Zawahał się.
- Mogą mu powiedziec, że nas widziano razem - odrzekł pochmurnie.
- Więc co z tego?
- Och, wiesz przecież sama najlepiej. Wkrótce wszystko znowu zacznie się od nowa. Tak jak zwykle do tej pory...
Potrząsnęła przecząco głową.
- Nie Grzegorz... - powiedziała. - Nie. Wierz mi, proszę...
-Co?
- Skończyłam z nim. Skończyłam z nim ostatecznie. Zdaje się, że tym razem wreszcie zrozumiał, bo w ogóle nie pokazał mi się od paru miesięcy na oczy...
Po jego twarzy przemknął lekki grymas.
- Od paru miesięcy? - upewniał się z niedowierzaniem.
- No, od trzech, powiedzmy...
Podsunęła mu opróżniony kieliszek. Napełnił go, a potem także nalał sobie i wypił, zagryzając fasolą z pieprzem. - On się wkrótce znowu zjawi - pomyślał z niechęcią. - Jak tylko dowie się, że jesteśmy razem - Nabił na wykałaczkę dwa grube ziarna fasoli, włożył do ust i zaczął z wolna żuc, czując równocześnie wzmagające w podniebieniu pieczenie. Sięgnął po karafkę i rozlał do kieliszków resztę wódki. W gruncie rzeczy wszystko było niepojęte, ciemne, zawiłe, że nigdy nie był w stanie zupełnie się w tym połapac. Bo o cóż właściwie chodziło? Czemu dotąd nie potrafiła się uwolnic od natrętnej i uciążliwej obecności tego człowieka, którym szczerze pogardzała, którego nie znosiła, który budził w niej fizyczny wstręt? Ale czy tylko to? Czy nie było tu również upokarzającej litości, goryczy, żalu z powodu zmarnowanej egzystencji człowieka, którego kiedyś kochała? - może nawet kryła się w tym nadzieja, że właśnie ona, jedna jedyna na świecie, gotowa do poświęcenia i podjęcia szaleńczej próby, potrafi go ocalic? Ale czyż nie zdawała sobie sprawy , jak beznadziejne były wszystkie jej wysiłki, wiodące do celu? Czy nigdy nie przyszło jej na myśl, jaki bezmiar udręki ją czekał? Nie wiedziała, czy może tylko nie chciała w to uwierzyc, że wszystkie jej usiłowania i zamierzenia z góry skazane są na niepowodzenie?
- Masz papierosa?
- Mam.
- Możesz mnie poczęstowac?
- Oczywiście.
Podał jej papierosa, ognia, sam także zapalił. Przypomniał sobie, że ilekroc starał się dotrzec do źródła jej niepojętych i zadziwiających decyzji, czuł się zwykle, jak gdyby wkraczał w ciemnośc, a im dalej zagłębiał się w jej życie, poszukując chocby najmniejszego błysku światła, tym większy ogarniał go mrok. Nic o niej pewnego nie wiedział. Nigdy niczego naprawdę nie rozumiał. Był całkowicie bezradny. Nie miał nawet pojęcia, jak mógłby jej pomóc. Tym więcej że nieustannie napotykał twardy i nieprzyjazny mur milczenia. A jeśli udało mu się cokolwiek odkryc - były to same sprzeczności. Gdyby przynajmniej mógł zrozumiec coś z tego, co dotyczyło owego absurdalnego związku, byc może byłoby mu lżej. Ale Ewa uporczywie uchylała się od jakichkolwiek wyjaśnień. Wprawdzie wiedział, że kochała kiedyś Kubę. Sama opowiedziała mu o tym. Ten okres w jej życiu wydawał mu się najjaśniejszy. Lecz cóż to była za historia? Nie miała wówczas więcej niż siedemnaście lat. Co mogła wiedziec wtedy o życiu - dopiero w nie wkraczając? Jakimi kryteriami miała się kierowac wobec zadziwiającego przecież doświadczenia, którym musiała się stac dla niej pierwsza miłośc? Co czuła w owym czasie ta wrażliwa i delikatna istota o nierzeczywistej twarzy gotyckiego anioła, jakie widuje się czasem na starych rzeźbach, niewinna, ufnie wkraczająca w życie, lecz nie posiadająca o tym życiu żadnej, powierzchownej nawet wiedzy, całkowicie nie przygotowana na rozliczne niebezpieczeństwa i zasadzki, jakie oczekiwały na nią, poruszającą się po świecie po trosze jak po rajskim ogrodzie albo jak po mitycznej krainie szczęścia, Arkadii, gdzie człowiek nie musiał czuc się zagrożony? Jaka ona była? Nie znał Ewy w tym okresie. Mógł sobie jednak doskonale wyobrazic jej zdziwione i zawsze jakby nieprzytomne spojrzenie, jakim patrzyła na świat i na ludzi. To w niej zresztą zostało. Nawet teraz, gdy spoglądał na nią, nie był całkowicie pewien, czy siedząc z nim w zadymionej, hałaśliwej knajpce, trzymając w jednej ręce dopalającego się papierosa, drugą obejmując już na wpół opróżniony kieliszek wódki, równocześnie nie wędruje myślami po bardzo odległych od tego miejsca krainach marzenia, do których on nie miał wstępu i nawet, gdyby to było możliwe, nigdy nie próbowałby się do nich wedrzec. Gdzie była w tej chwili? Jak daleko? Kto jej towarzyszył? On - czy może Kuba?
Patrząc na nią spostrzegł, jak jej twarz raptownie zmienia wyraz, staje się nieufna i podejrzliwa.
- Czemu tak mi się przyglądasz? - zapytała twardym, pełnym nie ukrywanej niechęci głosem. - Co?... Sprawiasz w tej chwili wrażenie, jakbyś odprawiał nade mną sąd - ciągnęła niemal ze złością. - Wyglądasz jak inkwizytor, rozważający problem winy i kary...
Rzucił jej zdziwione spojrzenie.
- A gdyby nawet tak było? - przyznał poważnie, bez uśmiechu. - Uważasz, że nie mam prawa tego robic?... Piła wódkę, przechyliwszy do tyłu głowę, obserwując go spod przymrużonych powiek z nie tajoną wrogością. Odstawiła na stolik opróżniony kieliszek, sięgnęła ręką ku popielniczce i z pasją zaczęła rozgniatac niedopałek papierosa.
- Nikt nie ma prawa tego robic!- wybuchnęła. - Rozumiesz? Nikt. Ani w niebie, ani na ziemi, ani w piekle. Nikt nie ma prawa osądzic mojego życia...
Poderwała się z krzesła, jak spłoszony ptak podrywa się nagle z gałęzi do odlotu, ale złapał ją wtedy za rękę i jednym mocnym szarpnięciem posadził na krześle.
- Spokojnie... - powiedział zimno. - Wyjdziemy stąd razem. Potem zrobisz, co zechcesz...
Przywołał skinieniem ręki kelnera. Podbiegł do nich truchcikiem, jak zwykle uśmiechnięty i przyjazny. Gara wyciągnął portfel.
- Rachuneczek jest! - zawołał kelner wesoło, kładąc na stoliku wyrwany z bloku paragon.

 Kiedy wyszli na ulicę, Ewa była bliska płaczu. W milczeniu skierował się ku postojowi taksówek, które stały długim rzędem nie opodal Sukiennic, pełen rozdrażnienia i na nowo obudzonej niechęci do dziewczyny. - To beznadziejne - myślał. - Nigdy już jej nie uwierzę... - Wsiedli do czarnej wołgi. Ułożył na siedzeniu butelkę malagi, kupioną przy wejściu z miodosytni i zatrzaskując drzwi, rzucił kierowcy:
- Aleją Róż...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz