niedziela, 21 marca 2010

Tortury i prosta magia.



JOŁ ZIOOOM! (przy łubudu jakiś rok temu) ;D



~oglądałam ostatnio coś o fryzjerach i tak jakoś mnie naszło.


Salony fryzjerskie, tak jak restauracje, nie zasłaniają okien. Jedni i drudzy kuszą, mamią, obiecują coś dobrego. W restauracji widać jedzenie, talerze, kelnerów. U fryzjera - fryzjerów, lustra i kobiety zasłonięte peleryną, tak, że przypominają namiot zwieńczony głową.
A na tej głowie cuda! Lokówki, srebrne papierki, błotne mazidła, spinacze, szpilki, gumki i nie wiadomo co jeszcze. Czasami samotna głowa, pozbawiona korpusu, grzeje się pod lampą albo siedzi pod hełmem kosmonauty czy daje się prasować maszynką do robienia gofrów. W miseczkach parują wyciągi z kory afrykańskich drzew, chińskich kwiatów i odchodów jednorożca albo czegoś równie rzadkiego. Szum narzędzi do powolnych tortur zagłusza rozmowy. Lustra w nieskończoność powtarzają gesty i miny.
Kobiety poddają się tym zabiegom jawnie. Prawdopodobnie dlatego, że własne włosy traktują jak rzecz, która nie należy do organizmu, jak coś w rodzaju czapki czy okularów. Dlatego bez wstydu mogą pokazywać światu, co fryzjerzy wyprawiają z włosami, jak je męczą, naciągają, prasują, polewają żrącymi substancjami, w dodatku nazywając to wszystko PIELĘGNACJĄ.
A nam w gruncie rzeczy nie o to chodzi. My traktujemy bowiem fryzjera jak wróżkę, która może ofiarować zaklęcie, zmieniające nasze życie.

W zależności od problemu, udajemy się do salonu fryzjerskiego, bo:
- narzeczony nas zostawił, lecimy pędem na farbowanie;
- chcemy schudnąć, obcinamy grzywkę;
- lekarz kazał rzucić palenie, robimy trwałą;
- oblałyśmy egzamin, zamawiamy długi seans prostowania włosów.

To w sumie prosta magia. Ogólnie dostępne gusła i laleczki voodoo. Coś, co zastępuje konkretne działania, pozwala pocieszyć się i uwierzyć, że teraz wszystko ułoży się gładko jak fryzura. A ponieważ nasze życie na co dzień jest pełne stresów, w dodatku zmienia się bardzo szybko i pędzi z kosmiczną szybkością, to i my chodzimy do fryzjera coraz częściej.
Dawniej wystarczyło zapleść warkocz i wybrać się do zielarki, by dała coś od uroków. Niestety, nie możemy tego robić, bo cywilizacja ma swoje wymagania. Dlatego salony fryzjerskie prosperują świetnie.
Te najlepsze, najmodniejsze, przypominają tajne zgromadzenia i sekty, do których należą tylko wybrani i wtajemniczeni. Nikt niezapowiedziany wcześniej telefonem nie wejdzie do sanktuarium włosów. Nawet jeśli jest pusto. W złoconych fryzjerskich kaplicach, przy dźwiękach dyskretnej muzyki i filiżance uspokajających ziół, umówiony już pół roku kapłan będzie odprawiać czary...
Mistrzowie i arcymistrzowie grzebienia występują nawet w telewizji, gdzie opowiadają, co w tym sezonie należy zrobić z włosami, żeby nie wyglądać prowincjonalnie i beznadziejnie. Słuchamy ich i podziwiamy.
A POTEM STAJEMY PRZED LUSTREM!
I cokolwiek się w naszym życiu dzieje w pracy, w kontaktach damsko-męskich, rodzinie, a nawet na świecie, po namyśle i tak skończy się jednym stwierdzeniem, że trzeba coś zmienić, a tym czymś, nawet po wielu przemyśleniach, w zupełnie irracjonalny sposób okaże się zawsze fryzura.
Badacze przyszłości przewidują, że za tysiąc lat będziemy łysi jak kolano i co się wtedy stanie z naszym zapotrzebowaniem na magię?
Na pewno znajdzie się odpowiednik dzisiejszych fryzjerskich salonów. W końcu wszyscy to wiedzą, że wygląd człowieka można zmienić, ale jego prawdziwą naturę i wiarę w zjawiska nadprzyrodzone - nie.

1 komentarz:

  1. jak Ty potrafisz o zwykłej rzeczy jak salon fryzjerski napisać taka notkę jak z gazety tylko o wiele zrozumialszą i sympatyczniejszą ;) masz talent dziewczyno- felietonistko ;)

    OdpowiedzUsuń