Siadam na ostatnim wolnym miejscu autobusowym, cała mokra od śniegu. Czyszczę okulary przemoczonym szalikiem, co tylko pogarsza sprawę, decyduje się więc już ich nie przyodziewać.
Przypatruje się w ludziom.
Obiekt pierwszy - panie w moherowym berecie (jakieś 80% zawartości tegoż autobusu), w okularach jak denka od butelek, mające przy sobie lśniące brązem laski, narzekające na pogodę - zero uśmiechu.
Obiekt drugi - uroczy młodzieniec ze słuchawkami na uszach, machający rytmicznie głową w lewo i w prawo - (o dziwo!) zero uśmiechu.
Obiekt trzeci - dziewczęta, sztuk pięć, na oko jakieś szesnastolatki na siłę próbujące zrobić z siebie dwudziestokilkuletnie "kobiety sukcesu": piętnastocentymetrowe szpilki (podziwiam za umiejętność poruszania się w nich w zimę), czerwień na ustach, podrobione torebki Coco Chanel, powaga w oczach - zero uśmiechu.
Dociera do mnie, że ten autobus jest wypełniony ludźmi, którzy wyglądają jakby jechali na pogrzeb. Jednocześnie zastanawiam się czy nie wyglądam przy nich jak idiotka z tym swoim (może i nie za pięknym, ale zawsze coś) uśmiechem.
Drzwi się otwierają. Moim oczom ukazuje się omotany szalikiem malec. Na całe szczęście uśmiechnięty - jeden jedyny na cały autobus. Kurczowo chwyta się barierki i zaczyna swój dialog z mamą.
- Mamusiu, ale jest fajnie! Lubię jeździć autobusami! Bo one są supel, jeździ się tak siuuuuuuuuuuuuuuu! (to chyba miało oznaczać to, że te pojazdy potrafią osiągać niesamowite prędkości).
- Tak syneczku, tak, tak - odruchowo odrzekła matka, pisząc przy okazji sms'a.
Potem chłopczyk, który okazuje się Piotrusiem kręci się w tą i z powrotem, po czym staje na przeciwko jednej z moherowych babć i wesołym tonem głosu mówi: Pani jest brzydka! Musi się pani uśmiechnąć. Jak ludzie się uśmiechają to są ładniejsi. Ja to wiem, bo ja się zawsze uśmiecham i pani widzi, jestem ładny! Babka tylko zagryzła wargi, które mam wrażenie chciały się na niego wydrzeć i odwróciła głowę w stronę okna.
Te słowa dały mi sporo do myślenia i do wysnucia może i oczywistych, ale za to jakże wartych zapamiętania wniosków:
1. Dzieci to szczere do bólu 'bestie'. Dorosłym tej szczerości brakuję. Wolą być fałszywymi, zakłamanymi ludźmi, którzy potrafią obrobić Ci tyłek za Twoimi plecami, tłumacząc to troską o Ciebie, zamiast wprost powiedzieć o co im chodzi i co do Ciebie mają.
2. One nie potrafią udawać uśmiechu, którego im nie brakuje. To tylko my 'wielcy' zabiegani ludzie łazimy z posągowymi twarzami, bez najmniejszego cienia jakiegokolwiek stopnia radości. A szkoda, bo może i to banalne, ale ludziom żyło się by jakoś radośniej, przynajmniej przez te kilka sekund.
Mniejsza o to, nie chce mi się już wymieniać... Wszak to i tak tylko marne przemyślenia Justyny, która nałogowo nadużywa żelków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz