czwartek, 26 maja 2011

'Karaluchy dworcowe', czyli "Dawniej Hitler był młodszy..." cz.2

       Wracam z męczącej, pięciogodzinnej tułaczki (bo podróżą raczej nazwać tego nie mogę) z Lublina do Małaszewicz, a pierwszą osobą, którą widzę jest Hitler. Siedzi na ławce w brudnym granatowym płaszczu, dostał ataku kaszlu i drżącą ręką trzyma patyk, którym bazgrze coś po ziemi. Jakże ten widok może uprzykrzyć życie. Czuję, jak z uszu uchodzi mi para, jak każda moja żyłka staje się coraz bardziej napięta. W głowie mi bulgocze. Wszystko się we mnie chaotycznie przelewa. To w jedną. To w drugą stronę. W górę. W dół. Słyszę chlupiące we mnie myśli. Jedyne czego teraz pragnę to krzyczeć, ale nie mogę, bo nie chcę, by społeczeństwo postrzegało mnie jako osobę niezrównoważoną psychicznie. Ale... Za chwilę mnie zemdli. Zwariuję , ale to pewnie i tak nic nie zmieni.

Że też jeszcze ten stary dziad nie umarł - myślę sobie przechodząc obok jednego z placu zabaw, na których będąc małą Justynką uczyłam się najpierw stawiać babki z piasku, a później wisieć na trzepaku utrzymując się na nim jedynie splątanymi wokół barierki nogami aż w końcu - będąc dorosłym człowiekiem, czyli mając jakieś dziewięć lat - biłam rekordy skoków na odległość z liny zawieszonej na jednym z konarów drzewa. 
 
Jestem wściekła. Niesłychanie wściekła (choć to nie po chrześcijańsku), że nie zobaczyłam na drzewie wiszącej klepsydry z nazwiskiem starego dziada. Nie zobaczyłam klepsydry na ''jego'' drzewie - na jego, bo owe drzewo chyba bardzo kochał. Ilekroć zawieszaliśmy z braćmi linę na gałęziach, on ją ucinał. Nigdy nie przyłapaliśmy go na gorącym uczynku. Wyjeżdżając na studia marzyłam sobie o tym, że kiedy tu wrócę Hitler umrze mając sześćdziesiąt osiem lat, a przez co najmniej dwa pokolenia dzieciaków, które użerały się z jego terrorystyczną działalnością, nazwany zostanie Hitlerem aka Starym Dziadem.

Na placu zabaw, na którym niegdyś wieczorami było tłumnie, dziś spotykam tylko dwie małe dziewczynki. Czy bawią się w piaskownicy? Skaczą prze gumę? Popisują się jak się zjeżdżają tyłem ze zjeżdżalni albo na huśtawce bujają "do odbitki" Nie. Dwie dziewczynki siedzą na ławeczce i bawią się komórką. Tak sobie myślę, że gdyby zaorać place zabaw i postawić na nich hot spoty - dzieci byłyby szczęśliwsze, tak jak i my byliśmy kiedyś szczęśliwi, gdy odmalowywano nam barierki, na których siadaliśmy i godzinami rozprawialiśmy o tym, kto ma lepsze lalki czy samochodziki, karteczki do segregatorów albo lepiej gra w kapsle. Swoją drogą - nigdy nie lubiłam kapsli. Nie wiem jak można było w to grać. Przecież po kilkudziesięciu strzałach paznokcie tak dziwnie bolały. Za to na grę w chowanego zawsze byłam gotowa. Jakoś tak udawało mi się zawsze dobrze ukryć (czasami po prostu biegłam do domu na obiad), że znalezienie mnie graniczyło z cudem... 
 
Widząc te dwie dziewczynki, przypomina mi się sytuacja z dzisiejszej podróży. Dosłownie sprzed dwóch godzin. Jakoś tak po osiemnastej dotarłam do zapomnianego miasta na wschodzie kraju. Mój pociąg się spóźnił, a ten, do którego miałam się przesiąść nie poczekał na mnie i odjechał. Weszłam do baru, podeszłam do lady i zaczepił mnie pewien jegomość od którego śmierdziało wódką na kilometr.

- Dziewczyneczko!
Pan odejdzie. 
- Ja nie chcę pieniędzy. 
- A co pan chcę? Może wódkę od razu? Pan odejdzie! 
- Ale... 
- Proszę pana grzecznie... 
- A fajka chociaż pani może dać albo ''pindziesiont'' groszy?

W tym momencie zaczęły schodzić się inne ''karaluchy dworcowe''. Zamówiłam kolę i pośpiesznie wyszłam. Dotarłam do poczekalni i zrozumiałam, dlaczego nigdy w życiu nie siadam w poczekalniach dworcowych. Brud, smród, gówno. Jak można w ogóle czekać na pociąg w poczekalni? To jest takie tanie ''polaczkowanie''. Tani ''polaczek'' woli siedzieć w chlewie obok zapijaczonych karaluchów niż wydać nędzne pięć złotych na kawę w barze, bistro albo nieco więcej na dobrą kawę na mieście. I siedzą.... Nic nie robią, bo przeciętny Polak nie czyta książek, nie ma swojego laptopa, nie rozumie gazet, a telefon służy mu wyłącznie do dzwonienia.
Patrząc na dziewczynki na placu zabaw, pomyślałam sobie, że może to smutny widok - wolą telefon niż zjeżdżalnię, ale jakże optymistyczny - one są już z pokolenia, które nie siedzi w poczekalniach dworcowych z miną człowieka skazanego na niebyt. 

Poczekalnie są dla starych dziadów, co nie?

C.D.N. 


1 komentarz: