PODRÓŻ : Małaszewicze -Lublin. godz. 19.41
Wysiadam z toczącego się pociągu Przewozów Regionalnych z Panią Rosjanką/Białorusinką, która znalazła sobie chyba we mnie pomocnika w dotarciu na ulicę Langiewicza (nie wiem gdzie to, gdzieś ponoć w Parku Akademickim). My razgariwali wmeste o tom kak ona możet dojechat na Langiewicza. O tom, katoryja eto budjet astanowska i wsio inne... Kupiłam jej poza tym doładowanie w Play'u, a zaraz potem chciała nas zamknąć żywcem jakaś babka na stacyjnym Relay'u.
Ale to tam jeszcze nic...
I tak najlepszy był Boski Alvaro - podstarzały, napruty pan, w kremowych, damskich butach z połowicznie łysiejącą czupryną. Połowicznie, bo z tyłu miał siwiejące, średniej długości loczki.
Uraczył mnie on ponad półgodzinną opowieścią o wszystkim i o niczym. Zaintrygował mnie mości Pan! Miał bujny język (niczym Bukowski!), którym opowiadał o mafii, oratoriach, włoskich facetach, o spedalonym Komorowskim i Tusku i o tym, że Jaruzelski był pedofilem. Za cholerę nie wiem dlaczego zwracał się akurat do mnie. Może mam jakieś magnesy na dziwaków - sama wszak jestem z gatunku ludzi dziwnych...
Mniejsza o to...
Postanowiłam napisać o tym z jednego powodu!Muszę zapamiętać, słowa Pana - dajmy na to Władka :
- Pamiętaj panienko, jak będziesz w jakiejś włoskiej knajpie to zaśpiewaj koniecznie Acio Acio nribt gjrnbgturjnrgtiepgmnr ooo lee jeee, to jest mafijna piosenka - gestykulując i tańcząc w deszczu rzekł śpiewająco Pan Włodzimierz - gwarantuję Ci, że wtedy będziesz miała przez dwa tygodnie darmowe jedzenie!