poniedziałek, 27 września 2010

Rozważania hipochondryczki.


*powtórka z rozrywki


Możliwe, że jestem panikarą.
Mój mózg prawie nieustannie podsuwa mi, że coś może mi spaść na głowę, zwalić mnie z nóg albo wtargnąć do mojego organizmu wbrew mojej woli. Można powiedzieć, że to hipochondria. Czasami ludność podeśmiewa się ze mnie, jednak ta ciągła obawa, że mogę umrzeć przedwcześnie z powodu jakichś czynników, na które nie mam wpływu, wynika u mnie z umiłowania cudownego daru jakim jest życie.

Nigdy jeszcze nie było równie łatwo postawić sobie diagnozy. Wystarczy przejrzeć internet. Media nieustannie sieją panikę, żerując na naszych lękach o zdrowie. A hipochondrycy na forach internetowych dyskutują nie tylko o własnych dolegliwościach, ale też o rozwoju choroby na drugim końcu świata.
Hipochondria ma się świetnie. Rozprzestrzenia się jak infekcje bakteryjne, których tak się boimy. Może więc spróbować się z nią oswoić i dostrzec jej dobre strony?

Statystycznie to niemożliwe, by wszyscy, którzy myślą, że są chorzy nie mieli racji. Przynajmniej część z nich zapadnie na chorobę, którą u siebie zdiagnozowali, nim rzeczywiście ich ona dopadła. Który lekarz byłby w stanie zaoferować podobną usługę?
''Pana/pani wyniki są prawidłowe, ale za dwa miesiące zachoruje pan/pani na kambodżańską gorączkę krwotoczną. Przyda się panu/pani taki, a taki lek...''. Gdybyśmy wszyscy byli hipochondrykami, wystarczałaby diagnoza psychologiczna. Leczenie można by wdrażać, nim na cokolwiek zachorujemy. A kolejka do specjalisty w państwowej placówce skurczyłaby się do minimum. I po problemie! 

Każdy wie, jak przyjemnie może być kiedy nikt nie patrzy. Bierzesz dzień zwolnienia i leżąc wygodnie na kanapie, gapisz się w telewizor na jakieś byle co i podjadasz kanapkę spakowaną do szkoły. Zrobiłoby Ci to cudnie, gdyby nie poczucie winy - 'okłamałam wychowawczynie!' O ile przyjemniejszy i w sumie korzystniejszy dla zdrowia byłby ten sam dzień, gdybyśmy byli szczerze przekonani o swojej chorobię, prawda?

Żeby wymyślić sposób leczenia, trzeba mieć pacjenta. Medycyna w pierwszej kolejności opracowuje metody leczenia tych chorób, które są najgroźniejsze i na które zapada najwięcej osób. Jednak kiedy jakaś choroba jest zbyt rzadka, by traktować ją poważnie, to czy komuś pomaga świadomość, że jest w mniejszości, przez co wszystkie środki idą na walkę z innymi chorobami? Bynajmniej... Czy jest zatem coś złego we wmówieniu sobie tej choroby i napędzeniu statystyki zachorowań? Z tego punktu widzenia hipochondria jest podstawą z gruntu szlachetną stawiającą sobie za cel leczenie wszystkich chorób świata.

Przychodnie pełne są ludzi, którzy przesadnie się o siebie troszczą. I bardzo dobrze! To ich wielka zasługa. Gdyby nie hipochondrycy, nie byłoby kolejek. Gdyby nie było kolejek, nikt by nie czekał. Bez oczekujących w ogóle nie byłoby poczekalni, a wtedy ludzi naprawdę chorych wsysałaby w przychodni czarna dziura. Czy tego chcecie? Nie? W takim razie lepiej idź do lekarza z tym pokasływaniem. Może to coś poważniejszego?

W sklepach widuje się ludzi, którzy kupują to, czego wcale im nie potrzeba. Czy postępują tak, bo są niespełna rozumu? Nie. Robią to, żeby poprawić jakość obsługi klientów, która pozostawia wiele do życznia. Hipochondrycy to pacjenci publicznej służby zdrowia, którzy walczą o wyższy standard usług dla wszystkich.

Zresztą kto by chciał żyć wiecznie? Mało jest ludzi tak irytujących, jak ta garstka nawiedzonych, co piją wodę litrami, zjadają kilogramy owoców i nic nie jest w stanie zakłucić ich optymizmu. Osobnicy tego pokroju podczas wakacji zmuszają nas, żeby robić to czy tamto, podczas gdy człowiek chciałby tylko siedzieć i nie robić właściwie nic... Im potrzeba wciąż nowych wyzwań, gdy tymczasem cała reszta rozgląda się za czymś, co da się dobrze zrobić bez wysilania mózgownicy.
 Lubię klapnąć sobie na kanapie przed telewizorem i ograniczyć ruchy do minimum. Jeżeli w tym celu muszę sobie wmówić, że złapałam bakterię szympansów z Mezopotami, to czemu nie!

piątek, 24 września 2010

for ju - ju noł ;)*



Co znaczy "oswoić"?
- Jest to pojęcie zupełnie zapomniane - powiedział lis. - "Oswoić" znaczy "stworzyć więzy".
- Stworzyć więzy?
- Oczywiście - powiedział lis. - Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie.
Lis zaciekawił się:
- Na innej planecie?
- Tak.
- A czy na tej planecie są myśliwi?
- Nie.
- To wspaniałe! A kury?
- Nie.
- Nie ma rzeczy doskonałych - westchnął lis i zaraz powrócił do swej myśli: - Życie jest jednostajne. Ja poluję na kury, ludzie polują na mnie. Wszystkie kury są do siebie podobne i wszyscy ludzie są do siebie podobni. To mnie trochę nudzi. Lecz jeślibyś mnie oswoił, moje życie nabrałoby blasku. Z daleka będę rozpoznawał twoje kroki - tak różne od innych. Na dźwięk cudzych kroków chowam się pod ziemię. Twoje kroki wywabią mnie z jamy jak dźwięki muzyki. Spójrz! Widzisz tam łany zboża? Nie jem chleba. Dla mnie zboże jest nieużyteczne. Łany zboża nic mi nie mówią. To smutne! Lecz ty masz złociste włosy. Jeśli mnie oswoisz, to będzie cudownie. Zboże, które jest złociste, będzie mi przypominało ciebie. I będę kochać szum wiatru w zbożu...

'Mały Książe'



LUBIĘ MALOWAĆ NA ZIEMI !






LUBIĘ SIEDZIEĆ NA ZIEMI!





LUBIĘ ROBIĆ DURNE MINY !




LUBIĘ SŁOŃCE !




Autentyk:
chłopczyki:  E, ona nam robi zdjęcie! 
ja: Ehee!
chłopczyki: No to... Fajny masz aparat bejbe!
ja: xD










MAM MILIARD TAKICH SAMYCH ZDJĘĆ
I NIE OBCHODZI MNIE, ŻE MACIE MNIE ZA NIENORMALNĄ ! 

KOCHAM SWOICH PRZYJACIÓŁ !







Gravity release me,
And dont ever hold me down
Now my feet won't touch the ground.





ZADZIERAM KIECĘ I LECĘ!


czwartek, 23 września 2010

obóz RR.

Dziecko – pierwsze stadium rozwoju Homo sapiens, małe, płaczące i nie do zniesienia. W większej grupie krzyczą, drapią, skamlą i sikają; wówczas trzeba użyć siły, a wtedy następuje kulminacja ryków i krzyków [...]
Dzieci biorą się zwykle ze związku matki i bociana, tudzież z kapusty. Wierzą w św. Mikołaja i nie lubią szpinaku.
        
mathmath
     


Żeby nie było, że ja jakaś zła, tragiczna i w ogóle...


wtorek, 21 września 2010



Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym.

Dni przemijają szybko.

Życie jest krótkie.

W księdze naszej przyszłości wpisujemy marzenia, a jakaś niewidzialna ręka nam je przekreśla.

Nie mamy wtedy żadnego wyboru.

Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś, jak potrafimy być nimi jutro?

Wykorzystaj ten dzień dzisiejszy.

Obiema rękoma obejmij go.

Przyjmij ochoczo, co niesie ze sobą: światło, powietrze i życie, jego uśmiech, płacz, i cały cud tego dnia.

Wyjdź mu naprzeciw.

Istnieją również dwa powody, które nie pozwalają Wam spełnić swoich marzeń.

Najczęściej po prostu uważacie je za nierealne.



a dzieci się wciąż bawią chmurami...

czwartek, 16 września 2010

Lekcja martwego języka.

Stało się: wróciły ponure widma przeszłości. Mój znajomy musiał przygotować się do lekcji polskiego na temat: 'Ludzi bezdomnych'. Wyglądało to niepokojojąco. Wziął do tęki egzemplarz 'Homelessów' (tak się o tym dziele mówi u niego w klasie) i odczytywał na głos rozmaite zdania, ze szczególnym uwzględnieniem tego z pierwszej strony: 'Istny potop blasku słonecznego zalewał przestwór'. A potem na przemian wybuchał śmiechem, bądź wypowiadał słowa uchodzące za niecenzuralne.

I to uświadomiło mi, że przez rok, a nawet przez lata niewiele się zmienia. Kolejne generacje uczniów przechodzą przez tę samą szkołę przetrwania: 'Nad Niemnem', 'Ludzie bezdomni', 'Chłopi' ... Kamienie milowe naszej prozy. Świadectwa trwania naszej kultury i patriotycznej świadomości w najcięższych czasach. Nie spotkałam jeszcze człowieka, który stwierdził, że przeczytał te książki z przyjemnością.

Żywię wielką estymę dla Stefana Żeromskiego. To nie frazes, że był społecznym i narodowym sumieniem. Mierzył się z największymi zagadnieniami swoich czasów. Stawiał Polakom najtrudniejsze pytania. Kłopot tylko z tym, że jednocześnie był marnym powieściopisarzem. Redagując 'Ludzi bezdomnych' czy 'Przedwiośnie' do poruszanych w nich zagadkach, tworzy się zaczyn do dyskusji, bez której świadomość współczesnego, wykształconego Polaka jest kaleka. Gdy jednak bierze się te książki do ręki, opadają nie tylko ręcę, lecz także powieki. I nie mówcie mi, że to los każdej klasyk literackiej: 'Przedwiośnie' powstało 10 lat po 'Procesie' Kafki, który wciąż jest czytany jako literatura żywa. I dwa lata po 'Ulissesie', uchodzącym ciągle za powieść nazbyt nawet nowoczesną jeśli idzie o przyzwyczajenia większości czytelników. Znam zaś też takich młodzieńców naśmiewajacych się z z fraz Żeromskiego, potrafiących ze sporą dozą przyjemności przeczytać 'Zbrodnię i Karę', czy Dziadów i napisać na ich temat całkiem błyskotliwe wypracowania..

Co jakiś czas media podnoszą alarm w kwestii coraz bardziej katasrofalnego stanu czytelnictwa w Polsce. Dwie trzecie naszych rodaków wcale nie czyta książek. Część z nich zapewne nie czytałaby ich w żadnych warunkach; reszta jednak - uważam - to ofiary wspomnianej filozofii nauczania literatury.

Kolejne generacje bowiem, opuszczają szkołę z ukrytym i oczywiście nieświadomym przekazem.
Brzmi on: literatura, zwłaszcza poważna, kanon bez którego ani rusz, to książki, których lektura stanowi istną przykrośc lub wręcz jest niemożliwa.
I często niepotrzebna: przed rokiem pewna inteligentna polonistka rzekła, że bez lektury 'Nad Niemnem' nie zdam matury. Myliła się całkowicie: i maturę zdałam, i na studia się dostałam, i ogólnie żyję długo i szczęśliwie. Jeśli zaś idzie o fundamentalne dzieło Elizy Orzeszkowej, wiem z grubsza, o co w nim chodzi, i to mi całkowicie wystarczy,

Nie chcę po raz tysięczny wszczynać dyskusji o liście lektur szkolnych, Chodzi mi o coś znacznie bardziej radykalnego: o całkowite wyrugowanie z niej książek istotnych, jeśli idzie o wagę poruszanych w nich zagadanień, ale zarazem - literacko niestrawnych. Nie warto zmuszac kolejnych pokoleń do zgłębiania zawiłości odwiecznej symboliki rozdartej sosny u Żeromskiego, jeśli ceną za to jest zniechęcenie do czytania jakiejkolwiek literatury, wykształcenie przekonania, że stanowi ona formę kulturowej opresji.

Musi wykształcony Polak wiedzieć, o co chodziło Żeromskiemu czy Orzeszkowej? Musi. Musi to czytać? Nie musi. Wiem, że zostanę oskarżona o nihilizm kulturowy, ale trudno, napiszę to straszne zdanie: niech korzysta z bryk.pl, ściąga.pl czy z jakiekolwiek innej strony z opracowaniami. I tak przeważnie to robi, więc należy owe strony usankcjonowac, poddać kontroli kompetentnej komisji i wprowadzic jako oficjalną formę nauczania historii literatury. Zaś jeśli idzie o listę lektur - ułożyć ją tak, by uczyła, że czytanie książek to duchowa przyjemnośc, a nie udręka.

Wystarczy przecież, że po ostatnim festiwalu manipulowanych politycznie rocznic, zakończonym żenującym sporem o zbrodnię katyńską, większośc młodych ludzi wymiotuje, gdy słyszy słowo historia. Niech przynajmniej literatura ocaleje.

piątek, 10 września 2010

Dr House.

'Dr House' to taki serial, który sprawia, że w moim pokoju zjawia się mama, po czym z uśmiechem na twarzy mówi: 'Chodź Justynko, nasz doktor leci'. Zaiście! Ahh, cieszy mnie niezwykle ten nowy sezon! Nie wiem dlaczego tak lubię ten serial, może dlatego, że w szpitalu byłam częściej niż statystyczny śmiertelnik w moim wieku... (?)

W ogóle...to pewnie myśleliście, że palnę jakąś recenzję, a tu zonk, nie ma nic! 
Nie ma trzęsienia ziemi, epicznych uniesień - lirycznych tym bardziej nie ma!
Jest tylko zwykły - jak  na Justynę przystało, łojotok myślowy.








Dr House: Jestem dr House.
Andie: Widziałam pana.
Dr House: Mama ci mówiła, że spróbujemy?
Andie: Mniej więcej.
Dr House: Jutrzejsze badanie potrwa dziesięć godzin. Jesteś w takim stanie, że możesz nie przeżyć.
Andie: Mama dużo o tym czytała.
Dr House: A co ty na to? Gdyby mierzyć dojrzałość czasem jaki pozostał, a nie przeżytym, ty powinnaś decydować.
Andie: Nie mam wyboru.
Dr House: Jeden masz.
Andie: Chcę wyzdrowieć.
Dr House: Masz złośliwy nowotwór. Jeśli naprawię ten problem, zyskam rok. Rok takiego życia. Wielu by go nie chciało, wolało by zakończyć mękę.
Andie: Pan pyta, czy chcę umrzeć?
Dr House: Nikt tego nie chce. Ale ty umrzesz, pytanie tylko – jak, ile wycierpisz? Pytam, czy chcesz, żeby to się skończyło?
Andie: Co pan powie mamie?
Dr House: Podam dziesięć medycznych powodów, dla których nie można wykonać procedury.
Andie: Nie opuszczę jej, bo jestem zmęczona.
Dr House: Ale nie możesz żyć tylko dla niej.
Andie: Jestem jej potrzebna.
Dr House: To twoje życie. Nie myśl tylko o niej.
Andie: Kocham ją.






no, a jutro trasa Lublin-Chełm.
także do zobaczyska w niedz./pon.

sobota, 4 września 2010

erase myself.

Kiedyś sądziłam, że potrafię myśleć na sposób oryginalny i tak wyjątkowy. Z czasem, moja pasja nauczyła mnie patrzeć. Każda kreska potrzebowała ekspresji. Każde spojrzenie wyjmowało z ludzi ich myśli, uświadamiając mnie jak bardzo człowiek może się mylić. A mylili się wszyscy ci, którzy chcieli we mnie zobaczyć kogoś kim nie byłam. Ja natomiast śmiałam się z tego, kompromitując ich kreski jeszcze bardziej. Siadałam wtedy w cieniu ich pychy i szkicowałam wszystko czego oni bali się zobaczyć. Wszystko, czego być może nigdy nie zobaczą. Jednak proste, czy częściej krzywe i niezgrabne linie, były tylko marną namiastką obrazu który kształtował się w tak szybkim czasie.

Czy jeśli ci powiem, że idąc cały czas za słońcem, nigdy nie zobaczysz jak się chowa za horyzontem, nagle magia zachodów słońca straci dla ciebie magię?

Im więcej obserwowałam, tym bardziej wzrastał mój apetyt. Niestety ludzie w większości przypadków okazywali się mdli i tak prości. Czułam wtedy nieodpartą pokusę na sięgnięcie po jakąś ostrą orientalną przyprawę. Sama do końca nie wiem, dlaczego wyruszyłam aż tak daleko, ale nuda jaka spowijała ich ciała, z czasem zaczęła odbierać mi smak.

Podziel kiedyś swoją moralność na pół.
Każ tej pierwszej połowie iść w świat, a po kilku dniach wyrusz w tą sama stronę.
Jednak nigdy nie przyspieszaj na tyle mocno, abyś nie bał się, że możesz ją dogonić.
Bo brak szaleństwa w życiu, ogranicza nie tylko zmysły.


- Myślisz, że tam coś jest? -dziewczyna spytała siedzącego obok niej chłopaka, wskazując na niebo spowite morzem gwiazd.
- Tam może być wszystko, jeśli tylko zechcesz... - odpowiedział, opierając się wygodnie na ławce stojącej w środku ciemnego parku. Ławce która dla większości była po prostu zielona. Przypuszczam, że nawet dla tych młodych ludzi, kolor ten był zwykłą plamą wtapiającą się w tło w ciągu dnia. Tylko dla mnie, z minuty na minutę stawał się tak bardzo nieokreślony.
- Powiedziałeś to w ten sposób jakbym mogła mieć wszystko co zechcę... - spojrzała na niego odrobinę rozczarowana. Myślę, że tylko on wiedział jak zabawny kształt przybrał wtedy jej nos.
- Bo możesz... - odpowiedział bez zastanowienia - A czego chcesz?- spytał po chwili
- Twojej miłości - zachłysnęła się tą chwilą, tak aby móc wmówić sobie, że wcale nie odważyła się na tak głupie wyznanie.
- Więc zakochaj mnie w sobie - tylko oni znali wtedy głębie swoich spojrzeń. Gdyby mogli na siebie spojrzeć z mojej perspektywy, zobaczyliby jaki kolor miała ławka.

Zapadła cisza, podczas której skupiałam się już tylko na swoim ołówku i kartce, która z czasem traciła swoją nieskazitelną biel. Gdy uniosłam głowę, ławka była pusta. Usiadłam na niej bezzwłocznie, pozostawiając na zielonej trawie mały ślad swojej obecności. Obróciłam się w prawa stronę i ukradkiem oka ujrzałam dwie splecione dłonie. Dokładnie takie jak na kartce znajdującej się na moich kolanach. Gdyby ktoś mnie mnie znał, mógłby pomyśleć, że potrafię przewidzieć przyszłość.
Odłożyłam blok kartek i ołówki na bok. Mój niegdyś nienasycony głód poznawania ludzkiej osobowości, poprzez stawianie niezgrabnych kresek i wkładanie w nie ekspresji, został chwilowo uśpiony.


Zmęczone, ale nadal rządne przygód oczy, wypatrzyły czyjąś postać. Z kolanami podkulonymi pod siebie wytężałam wzrok. Przykuł moje spojrzenie jak jeszcze nikt dotąd, choć widziałam go tak niewyraźnie. Pozbawiona szczegółów użyłam swojej wyobraźni, choć tak naprawdę nie potrzebowałam wiedzieć jak wyglądał z zewnątrz. Sądzę, iż robił zdjęcia. Chciałam mu się przyglądać jeszcze odrobinę dłużej. Dostrzec wszystko to, co tak nagle zaczęło mnie pociągać. Jednak wtedy zorientowałam się, że apetyt na przyprawy, a tym bardziej orientalne rarytasy, zniknął. Chłodny wiatr otulił moje ramiona, tak jakby nagle starał się zbić gorączkę mojego ciała. Ciała i jak mniemam również umysłu, który nagle zwariował. Czułam się trochę tak jak małe dziecko, które wreszcie dodstało upragniony kawałek czekolady, nigdy wcześniej nie zaznając jej smaku.
Z owej nostalgii wyrwał mnie dźwięk rozsypujących się ołówków. Pochyliłam się szybko aby je pozbierać i uznając to za odpowiedni znak, chwyciłam białą kartkę i usiadłam na zgiętych kolanach. Ku mojemu rozczarowaniu obiekt, który tak bardzo mnie zafascynował znikł równie nagle jak się pojawił. Zrezygnowana westchnęłam głośno i zatopiłam wzrok w bezkresnym niebie.

Dzisiejszej nocy spójrz w niebo.
Znajdź jedną, małą, prawie niewidoczną gwiazdę.
I uśmiechnij się do niej, bo jest w tej chwili tak samo samotna jak ty.
I powiedz mi, dlaczego oboje teraz tak bardzo nie chcecie aby słońce wzeszło?

Zrozumiałam jak wielu rzeczy jeszcze nie potrafię przelać na papier. Tysiące myśli, które krążyły wtedy po jego głowie, były dla mnie nieuchwytnymi gwiazdami, gdzieś wysoko nade mną. Zapragnęłam narysować smak i zapach. Nazwać nienazwane i przelać na papier dotyk.
Parę wieczorów później, znów tam siedziałam. Obiecałam sobie, że nie namaluje niczego więcej, dopóki znów go nie spotkam i nie uchwycę z tej chwili nieco więcej.
Wtedy na moje kolana spadła mała fotografia. A na niej ja, wpatrzona w niebo, z wszystkim tym czego nigdy w lustrze nie zobaczę. W jednej chwili zobaczyłam jego zapach, dotyk i smak, mimo iż stał za mną. Narysowałam to wszystko oczami wyobraźni. I uwierzcie mi, szkic jego duszy był wyjątkowym obrazem.

Bo znajdujemy wtedy, gdy nie szukamy.